- Warto zrobić Szlachetną Paczkę, bo kiedyś sami możemy jej potrzebować - zachęca Łukasz Adach, wiceprezes Stowarzyszenia "Wiosna".
Monika Łącka: Trwa wielka mobilizacja darczyńców, bo 25. edycja Szlachetnej Paczki zmierza do finału - emocje sięgają zenitu, czy zdążycie pomóc wszystkim rodzinom, czy ktoś nie zostanie bez pomocy. W Wiośnie wierzycie jednak, że rzutem na taśmę, ale się uda, i że w najbliższy weekend, czyli w Weekend Cudów, na liczniku rodzin czekających na darczyńców pojawi się upragnione zero.
Łukasz Adach: Wierzymy i powtarzamy, że warto nie być obojętnym. Warto kogoś złowić z całej listy rodzin w potrzebie, bo zawsze możemy coś z siebie dać. Często mamy dużo, a nawet jeśli mamy niewiele, to Szlachetna Paczka polega na tym, że robi się ją z innymi osobami. W ubiegłym roku razem z moją żoną rozpocząłem robienie paczki i szybko okazało się, że do akcji włączały się kolejne osoby z rodziny. Choć początkowo myśleliśmy, że będzie nas max. 9 osób, to ostatecznie było nas prawie 30. A potem jeszcze w dwa samochody zawieźliśmy wszystko prosto do magazynu zastępczego, na Śląsk. To doświadczenie kolejny raz pokazało mi, że choć zrobienie Szlachetnej Paczki może wydawać się trudne, to gdy mówi się wszystkim wokoło o akcji, chętnych do pomocy jest tak wiele osób, że można zrobić nawet dwie paczki.
Gdy myślisz o rodzinach, które spotkałeś na swojej "paczkowej" drodze, to pierwszym skojarzeniem jest...?
...pewna rodzina, którą odwiedziłem kilka lat temu w jednej z miejscowości pod Krakowem. To byli rodzice i dwójka ich małych dzieci. Gdy przyjechaliśmy z paczkami i zaczęło się ich rozpakowywanie, widziałem, że z jednej strony jest w nich niedowierzanie, iż obcy ludzie okazali im tyle dobra, a z drugiej strony były radość, wzruszenie, łzy. Najbardziej zapadła mi jednak w serce trzyletnia dziewczynka, która gdy zobaczyła, co się dzieje, na swój sposób próbowała to zrozumieć. Wzięła nawet swoją zniszczoną zabawkę, podeszła do mnie i mi ją dała. Tak, jakby chciała pokazać, że i ona coś ma i może się tym z kimś podzielić. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, dlatego co roku wracam pamięcią do tamtych chwil. Może dlatego, że sam mam dwoje dzieci i takie historie mocno na mnie działają. Jest mi smutno, gdy widzę rodziców, którzy są w tak trudnej sytuacji, że nie są w stanie (nie ze swojej winy!) zaspokoić podstawowych potrzeb rodziny. Rodzą się wtedy we mnie niezgoda na taki stan rzeczy oraz chęć pomocy, zrobienia czegoś dla tych ludzi. Jednocześnie czuję ogromną wdzięczność, że mogę poświęcić swoim dzieciom czas (są rodzice, którzy łapią nawet kilka prac, bo chcą zarobić na opłacenie rachunków, a dzieci wychowują się same) i nie muszę dokonywać wyboru, czy kupić coś do jedzenia, czy do ubrania, czy może leki. A że leki są najważniejsze, to gdy nie ma więcej pieniędzy, w wielu rodzinach jest głód.
Wśród rodzin, które w tym roku odwiedzali wolontariusze, też pewnie są takie historie, które szczególnie chwyciły za serce?
To na przykład historia pana Jan, który kiedyś był muzykiem i podróżował po całym świecie, a dzisiaj jest starszym, samotnym, schorowanym mężczyzną, który ma problemy ze słuchem. Tym, o czym marzy, jest aparat słuchowy, bo chciałby jeszcze posłuchać muzyki, którą tworzył jako pianista. Inną opowieścią, która mnie poruszyła, jest historia pani Katarzyny, która samotnie wychowuje trójkę synów. Do sierpnia ich życie było normalne, spokojne, szczęśliwe. Niestety, gdy wracali z wakacji znad morza, wydarzył się wypadek, w którym zginął mąż pani Kasi, a ona odniosła na tyle poważne obrażenia, że musi teraz chodzić na rehabilitację i nie może pracować. Straciła zatrudnienie, nie ma dochodu, a potrzebuje rehabilitacji, która sporo kosztuje. Nie prosi o wiele, chce jedynie przetrwać trudny czas. Za serce chwytają też historie wielu seniorów - samotnych, schorowanych. Bywa, że dopóki żył współmałżonek, to jakoś dawali radę, a potem nagle ich świat się zawalił. Zwłaszcza gdy nie ma wokoło - w bloku, na piętrze - kogoś, kto by pomógł i np. przyniósł jedzenie, bo wielu "paczkowych" seniorów to osoby, które są uwięzione w swoich mieszkaniach, gdy brakuje już sił, by pójść na zakupy (a w bloku nie ma windy). O istnieniu takich osób często dowiadujemy się od ośrodków MOPS, GOPS, od parafii.
Mówisz, że Szlachetna Paczka to połowa Twojego życia. Czym więc ona jest dla Ciebie?
Przede wszystkim spotkaniem z drugim człowiekiem. Swoją przygodę z Paczką zaczynałem w 2007 r., gdy była to jeszcze Świąteczna Paczka - miałem wtedy 16 lat i koleżanka zaprosiła mnie, żebym pomagał w magazynie podczas Weekendu Cudów. Z czasem wszedłem w struktury wolontariatu i coraz bardziej angażowałem się w to zajęcie, aż zostałem koordynatorem regionalnym w Małopolsce. To wszystko wymagało ode mnie przełamywania samego siebie, bo musiałem nabrać odwagi, by zacząć odwiedzać rodziny kwalifikowane do Szlachetnej Paczki. Co ciekawe, to były rodziny z mojej parafii, które wcześniej odwiedzałem podczas tzw. kolędy jako ministrant, a później lektor, i nagle uderzyło mnie, że w wielu domach, które przecież znam, są osoby potrzebujące pomocy. Podczas kolędy wszystko jest przygotowane "na błysk", a jako wolontariusz Paczki wchodziłem do czyjejś codzienności, widząc, z czym te rodziny się mierzą. Zaskoczeniem było również to, że tam, gdzie była największa bieda, byłem najserdeczniej i najcieplej przyjmowany. Tym, co wciąż mnie wzrusza, jest możliwość obserwowania, jak zmieniają się rodziny, które dostały paczkę. Jak dzieci i młodzież, które dostały szansę na lepsze jutro, za jakiś czas zostają wolontariuszami, chcą pomagać innym. Dziś, będąc wiceprezesem Wiosny, mogę z dumą powiedzieć, że Paczka w dużej mierze ukształtowała mnie i jako człowieka, i na poziomie rozwoju zawodowego, bo w stowarzyszeniu przeszedłem przez wszystkie szczeble awansu, także w Akademii Przyszłości, czyli siostrzanym projekcie Paczki.
Paczka jest spotkaniem z drugim człowiekiem, a najtrudniejszym momentem jest pewnie zdobycie zaufania tego człowieka, który jest w trudnej sytuacji?
Jest dużo rodzin, do których wchodzimy, a one się przed nami otwierają, mimo że rozmawiamy o bardzo trudnych sprawach, na które często wiele osób patrzy przez pryzmat swojej życiowej porażki. Jest także dużo rodzin, które uważają, że wcale nie potrzebują pomocy, bo inni na pewno mają gorzej, i z nimi musimy nieco więcej popracować. Takie spotkania są jednak szansą na rozwój wolontariuszy i wydobycie z nich ukrytego potencjału. Gdy przyszedłem do Paczki, tych wolontariuszy była garstka, a dziś są to już tysiące osób działających w całej Polsce, bo wszędzie jesteśmy potrzebni - tegoroczny "Raport o biedzie", który opublikowaliśmy pod koniec listopada, pokazuje, że prawie 2 miliony Polaków żyją w skrajnym ubóstwie. Dlatego warto być darczyńcą, bo nigdy nie wiemy, czy w życiu naszym albo kogoś z naszego najbliższego otoczenia nie wydarzy się coś, przez co za rok nie znajdziemy się "po drugiej stronie". To może być choroba dziecka, śmierć współmałżonka, wypadek albo splot nieszczęśliwych okoliczności i nagle okazuje się, że potrzebujemy pomocy, a nade wszystko kogoś, kto zgłosi nas do Paczki.