Bóg uzdrowił moje serce i pokazał nowy sens życia

Opowiadał o tym Karol Cierpica, kapitan rezerwy Wojska Polskiego, który świadectwem swojej wiary dzielił się w parafii Matki Bożej Różańcowej na Piaskach Nowych.

Monika Łącka Monika Łącka

|

GOSC.PL

dodane 23.11.2025 20:27

O drodze, jaką przeszedł zanim został żołnierzem Pana Boga, mówił on 23 listopada, zarówno podczas każdej Mszy św. jak i w Przestrzeni Dobrych Słów "Lumen", czyli w nowym projekcie parafii na Piaskach Nowych, w którym co miesiąc gościć będą pisarze, artyści oraz osoby mające do opowiedzenia ciekawą historię.

- Przez blisko 21 lat byłem zawodowym żołnierzem - spadochroniarzem, instruktorem spadochronowym, robiłem też wiele innych rzeczy. Jeździłem na misje zagraniczne, byłem trzykrotnie w Bośni i Hercegowinie i trzy razy w Afganistanie. To była moja przygoda. Wydawało mi się, że wszystko mi się należy i czułem, że pełniąc służbę wojskową jestem na swoim miejscu. Wydarzyło się jednak coś, co wszystko zmieniło i teraz widzę wyraźnie, że w tym swoim odkrywaniu wojskowej pasji zostawiłem Boga - wspominał.

Wiarę wyniósł z rodzinnego domu, bo rodzice od zawsze uczyli go, że niedziela jest święta, a wiara to podstawa życia. Z biegiem lat Karol oddalił się jednak od Kościoła, i - jak mówi - widział tylko czubek własnego nosa, a w swoim „stawaniu się komandosem” zgubił Boga i nastała duchowa pustka, w którą weszło zło. - Nie traktowałem ludzi poważnie - także żony, Basi. Widziałem jej łzy i łzy mojego starszego syna. Każdą z nich Bóg policzył. Otworzyłem furtkę złu i wszedł w nią grzech. Odczuwałem to - nie mogłem spać, byłem rozdrażniony. Nie przejmowałem się tym jednak, bo przyszedł czas na kolejną misję w Afganistanie - opowiada K. Cierpica.

Tego, co wydarzyło się 28 sierpnia 2013 r., nikt nie mógł przewidzieć. Baza wojskowa w Ghazni wydawała się doskonale strzeżona, a jednak talibowie przygotowali skuteczny atak na to miejsce. Można wręcz powiedzieć, że rozpętało się tam piekło, a w środku regularnej wymiany ognia znalazł się właśnie Karol Cierpica. - Słysząc pierwszy wybuch pobiegłem w stronę, gdzie to się stało, choć procedury mówiły, że w takich sytuacjach powinno się szukać schronu. Nie po to jednak byłem żołnierzem, by się chować, wiedziałem, że ktoś potrzebuje pomocy. Widząc, co się dzieje, wróciłem po karabin, hełm, kamizelkę, a kilka chwil później ruszyłem w kierunku terrorystów. Wiedziałem, gdzie są. Biegnąc zobaczyłem za sobą młodego amerykańskiego żołnierza. Wcześniej go nie znałem, a do dziś pamiętam jego uśmiech. Jego oczy mówiły, że jest za mną po to, by być moimi „plecami”, by mnie chronić - mówi Karol. Niestety, kilka sekund później skończyła mu się amunicja, a za plecami usłyszał potężny wybuch. Został ranny, a gdy koledzy zanieśli go do szpitala, zobaczył, że na łóżku obok został położony żołnierz, którego chwilę wcześniej miał za plecami. Zapytałem lekarzy, co z nim. Nie żył. - Gdy przyszli do mnie amerykańscy żołnierze, powiedziałem im, że jak wrócą do Stanów, muszą tam powiedzieć, że ten chłopak był prawdziwym bohaterem - wzrusza się K. Cierpica.

Nie spodziewał się, że wkrótce sam to zrobi - gdy wrócił do sił dostał rozkaz, by polecieć do USA na spotkanie z rodzicami zabitego Michaela Ollisa. - Bałem się tego spotkania, bo przecież ich dziecko nie żyło, a ja przeżyłem. Oni jednak nie mieli w sobie żalu, gniewu, pretensji. Przebaczyli Bogu, że zabrał im syna, i tym, którzy zabili Michaela, a do mnie podeszli, przytulili i powiedzieli: „Witaj w rodzinie. Dziękujemy za twoją służbę. Teraz ty jesteś naszym dzieckiem”. Od tamtych chwil minęło 12 lat a one wciąż są we mnie żywe - nie kryje Karol i dodaje, że wkrótce rozpoczął się najtrudniejszy czas w jego życiu. Czas, w którym umierał przez blisko 10 miesięcy. - Depresja, syndrom stresu pourazowego. Nie spałem, nie jadłem, prawie nie mówiłem. Nie byłem w stanie założyć munduru ani zawiązać butów. Będąc już w Krakowie przeszedłem terapię, ale był też moment, w którym planowałem, jak zakończyć swoje życie. W końcu przyjaciel zaprosił mnie na Mszę o uzdrowienie i dziś wiem, że Bóg dopuścił tę ciemność, w której tkwiłem, bo wiedział, że ja dopiero wtedy upadnę na kolana. Upadłem i zawołałem, że musi mnie uratować, bo mam dla kogo żyć, choć nie mam ani grama sił - opowiada Karol.

Rozpaczliwe wołanie przyniosło efekty - rozpoczął się proces uzdrawiania serca Karola, który powoli zaczynał nowe życie. W tym procesie ogromną rolę odegrała też Basia, jego żona, którą Karol nazywa dziś aniołem chodzącym po ziemi ze złożonymi skrzydłami. Ze złożonymi, ponieważ ich mieszkanie jest zbyt małe, by mogła mieć je rozłożone. - To jeszcze nie koniec tej historii, bo w między czasie urodził się nasz drugi syn i to Basia zaproponowała, by dostał na imię Michael - na cześć wujka, który ocalił jego tatę. Basia nie tylko wytrzymała czas, gdy nie miała ze mną łatwo, gdy byłem daleko, i gdy wracałem do żywych. Musiała później wytrzymać czas, gdy Boga i wiarę postawiłem na pierwszym miejscu, ale dała radę, bo widziała, że wszystko zaczyna zmieniać się na lepsze - podkreśla Karol.

Kilkadziesiąt osób, które w niedzielne popołudnie przyszły na spotkanie z Karolem do Przestrzeni Dobrych Słów "Lumen", czyli do parafialnej auli Jana Pawła II, uczestniczyły też w przedpremierowym pokazie filmu „Miś dla Michaela” w reżyserii Grzegorza Zasępy. Uchylając rąbka tajemnicy można jedynie napisać, że tytułowy tajemniczy miś jest maskotką, którą Michael, syn Basi i Karola, dostał od rodziców Michaela Ollisa. Nie jest to zwykła maskotka, bo zwykłych maskotek nie szyje się z żołnierskiego munduru… - Wzruszenie, mnóstwo dobrych emocji i treści, o których jeszcze długo będziemy myśleć - mówili zgodnie uczestnicy spotkania. Mieli oni też do Karola mnóstwo pytań, a później ustawili się w kolejce po autograf, ponieważ spotkanie było też promocją książki "Ocalony". Warto ją przeczytać. Wszyscy obiecali również, że jeszcze tego wieczoru pomodlą się, choć przez chwilę, w intencji Michaela Ollisa, i że pamięć o nim będzie w nich żyła.

Warto dodać, że Karol przez cały dzień prosił wszystkich o coś jeszcze - by każdy z nas pamiętał, że służba to nie tylko praca żołnierza (policjanta, strażaka), ale że jest i powinna być częścią naszej zwykłej codzienności. - Mamy sobie wzajemnie służyć i pamiętam, że ode mnie samego ważniejszy jest ten, kto jest obok mnie: mąż, żona, dziecko, itd. Jeśli tak będziemy na siebie patrzeć, jeżeli będziemy pytać "co mogę dla ciebie zrobić?", jeżeli będziemy się za siebie modlić, to w ten sposób można zdobywać świat i być żołnierzem Jezusa Chrystusa. Ja wam mówię, że to jest możliwe - mówił K. Cierpica.


Do tematu wrócimy niebawem na łamach drukowanego "Gościa Krakowskiego" - ukaże się tam wspólna opowieść Basi i Karola.

1 / 1

Zapisane na później

Pobieranie listy