Sprawa przenosin krakowskiej Fundacji św. Włodzimierza wywołała wiele emocji. Niestety, przede wszystkim złych.
Ukraińska Fundacja św. Włodzimierza Chrzciciela od 1990 r. działała bardzo pożytecznie w wyremontowanym przez siebie zabytkowym budynku przy ul. Kanoniczej 15. Użyczyła go jej na 25 lat krakowska Kapituła Metropolitalna. W lipcu ub. roku zapadła decyzja o nie przedłużaniu umowy. Obydwie strony nie ogłaszały tego jednak publicznie. Sprawa ujrzała światło dzienne w marcu, niedługo przed terminem upływu umowy, przewidzianym na 24 marca.
Rozpoczęło się komentarzowe „huzia na Józia” wobec strony kościelnej. W mediach zaczęły pojawiać się m. in. stwierdzenia o wyrzucaniu Fundacji „na bruk” przez Kościół. Powtarzano je w wielu komentarzach internetowych, dodając jeszcze wzmianki o „pazerności Kościoła”. Komentującym umykały informacje o wielomiesięcznym terminie umowy, o propozycjach pomocy w znalezieniu odpowiedniego lokalu, za który Fundacja byłaby w stanie płacić czynsz.
Do tego doszła jeszcze sprawa kaplicy pw. świętych męczenników Borysa i Gleba, znajdującej się w użytkowanych przez Fundację pomieszczeniach przy ul. Kanoniczej. Jej wyposażenie zaprojektował znany malarz Jerzy Nowosielski, ofiarowując przy tym kilkanaście cennych ikon swego autorstwa. Pisano o „wyrzucaniu” kaplicy, o jej „likwidacji”. Pojawiły się głosy, że Kościół „nie rozumie sztuki”. Zorganizowano protest. W rezultacie Kapituła Metropolitalna ogłosiła, że kaplica zostanie.
Prezes Fundacji prof. Włodzimierz Mokry konsekwentnie odmawiał mediom informacji na temat sprawy wyprowadzki z ul. Kanoniczej. Być może nie chciał zaogniać sprawy. Tyle tylko, że to „tajne przez poufne” obejmowało nie tylko dziennikarzy. Zdaje się, że prezes nie informował o swych działaniach osób, które powinny znać sytuację. Abp Jan Martyniak, ordynariusz diecezji przemysko-warszawskiej Kościoła Bizantyjsko-Ukraińskiego, nie został np oficjalnie powiadomiony o sytuacji kaplicy świętych Borysa i Gleba. Powinien zaś o tym wiedzieć choćby po to, by podjąć jakieś działania. W Kościele nie czyni się tego zaś z dnia na dzień.
Nic nie wiadomo również o tym, by prezes Fundacji, po otrzymaniu w ub. roku informacji o nieprzedłużaniu wygasającej za kilka miesięcy umowy, sondował krakowskie władze miejskie na temat ewentualnej pomocy w znalezieniu nowego lokalu dla Fundacji. Rozmowy z kard. Dziwiszem były oczywiście niezbędne. Niemniej w sytuacji, gdy lokalowa przyszłość Fundacji nie wydawała się pewna, powinno się grać na wielu fortepianach.
Dziwne jest również, że to „tajne przez poufne” odnosi się również do...bezpośrednich kontaktów z Kapitułą Metropolitalną. Nie wie ona bowiem, co dalej zamierza Fundacja. Przedstawiciele Kapituły, którzy przyszli na Kanoniczą, by porozmawiać m. in. o sprawach technicznych związanych z wyprowadzką Fundacji, pocałowali przysłowiową klamkę. Nie zastali nikogo z zarządu. Tymczasem trzeba opracować harmonogram wyprowadzki rozmaitych elementów majątku Fundacji m. in. wielotysięcznej biblioteki i cennych zabytkowych ikon. Pozostaje również sprawa uregulowanego formalnego statusu wyposażenia kaplicy świętych Borysa i Gleba i protokolarnego przejęcia pomieszczeń.
Być może jednak Fundacja znalazła jakiegoś dobrodzieja, który byłby w stanie pokryć koszty czynszu przy Kanoniczej i zechce tam zostać. Kapituła musi jednak o tym wiedzieć. Robienie zaś uników przedłuża jedynie stan niepewności i może doprowadzić do zaprzepaszczenia działalności Fundacji którą znam i bardzo cenię. Rozwiązywania trudnych problemów przed którymi stanęła, nie można bowiem rozwiązać na chybcika.
Trzeba jednak przyznać, że złe emocje nie były kierowane tylko w jedną, kościelną stronę. Komentarzowe „huzia na Józia” miało miejsce również w przypadku Fundacji św. Włodzimierza. Pisano w sieci, że przez całe ćwierć wieku nie zapłaciła ani grosza czynszu podczas gdy nawet Kapituła Metropolitalna przyznała, że Fundacja poczyniła kosztem kilku milionów zł, generalny remont budynku przy Kanoniczej. Czasem pojawiały się niesmaczne komentarze typu „dobrze tak banderowcom!”.
Czas więc te złe emocje wyciszyć. Tego jednak bez rozmowy uczynić się nie da. Do niej zaś potrzebne są obie strony. Prezes Mokry nie powinien więc udawać, że go nie ma.