Ich przyjazd do Peru był jak wjazd Chrystusa do Jerozolimy. To było już preludium męki - mówił o. prof. Wiesław Bar OFMConv, podczas dziękczynnej Mszy św. za beatyfikację polskich franciszkanów, zamordowanych w Peru
Gdy w Peru o godz. 16. czasu polskiego na stadionie w Chimbote rozpoczęła się beatyfikacyjna Eucharystia, której przewodniczył kard. Angelo Amato, prefekt watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, w krakowskiej bazylice oo. franciszkanów radość była równie wielka.
To właśnie w Krakowie przed laty o. Zbigniew Strzałkowski OFMConv. i o. Michał Tomaszek OFMConv. studiowali, a w ich sercach dojrzewało powołanie do wyjazdu na misje.
Nie bez powodu więc kościół szczelnie wypełnił tłum wiernych, którzy na dziękczynną Mszę św., której przewodniczył kard. Stanisław Dziwisz, przyszli ze wzruszeniem i radością, by uczestniczyć w historycznym dla Kościoła wydarzeniu.
- Przed przyjazdem polskich misjonarzy do Peru połowa miasteczka Pariacoto stanęła w ogniu. Ludzie z 300 parafii nie mieli wtedy kapłanów. Doczekali się ich dopiero, gdy pojawili się dwaj młodzi franciszkanie z Polski. Codziennie byli więc oni zawożeni do innej parafii i przedstawiani. O. Zbigniew tak pisał wtedy do rodziców: "Rozpoczęliśmy naszą pracę, widać w niej Bożą opiekę, nie będzie źle". Ich przyjazd do Peru był jednak niczym wjazd Chrystusa do Jerozolimy. To było już preludium męki - zauważył w homilii o. Wiesław Bar, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego i kierownik Katedry Prawa Kanonizacyjnego i Sakramentów Świętych KUL.
Jak przekonywał, Jezus dawał braciom wiele znaków. - Kiedy wkrótce po ich przybyciu do Peru na wioskę spadła plaga szarańczy, o. Zbigniew sprawował Eucharystię o uwolnienie od niej. Prośby i modlitwy zanoszone do Boga poprzez posługę misjonarzy zostały wysłuchane, plaga ustąpiła. To bardzo umocniło wiarę ludności - opowiadał.
Podobnie było, gdy w Pariacoto panowała susza. - Trzeba się modlić - mówił o. Zbigniew. I znów wielkie było umocnienie, gdy w nocy spadł deszcz i roślinność ożyła - dodał o. Bar.
Jego zdaniem misjonarze przybyli do Peru, by widzieć Jezusa, a On przysłał im odpowiedź, że nadeszła już ich godzina.
- Ziarno obumarło, ale dało plon obfity, stało się symbolem życia. Ich śmierć stała się znakiem, by być przygotowanym na spotkanie z Bogiem, a będąc gotowym nie zapominać, że droga do Jezusa wiedzie przez krzyż - tłumaczył wicepostulator procesu beatyfikacyjnego.
Jak mówił, o. Zbigniew i o. Michał wszystkich traktowali po bratersku i pracowali z ludźmi tak, że aż ręce im po wieczór krwawiły. - Gdy mogli się wycofać, mówili: "Dobrze, że jesteśmy z wami, zostaniemy do końca". Mieli świadomość, co może się stać, bo byli świadkami zamachów. Na pytanie: "Co się stanie, gdy umrzesz?", o. Zbigniew odpowiedział jednak: "Nic nie szkodzi, pochowajcie mnie w Pariacoto" - wspominał o. Bar.
Dwaj franciszkanie pozostali w sercach miejscowej ludności, która dziś dziękuje im za to, że nauczyli ich nadawać życiu miłość i radość. Dziękuje im też za pokój, bowiem po śmierci misjonarzy zaczęły zanikać zamachy. Ich krew przyniosła więc odkupienie i błogosławieństwo dla Peru.
O tym, że krew przelana przez o. Zbigniewa i o. Michała zaowocowała pokojem, mówił też kard. Stanisław Dziwisz. - Oni obaj odpowiedzieli na słowa ojca świętego Nie lękajcie się! Dziś uczą nas odwagi i poświęcenia aż do ofiary z życia - podkreślał metropolita krakowski.