Znany krakowski malarz zmarł 31 stycznia. Zostanie pochowany w poniedziałek 13 lutego na cmentarzu Rakowickim.
Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się o godz. 10 Mszą św. w kościele św. Katarzyny (ul. Augustiańska 7). Pod kościołem na uczestników pogrzebu będzie czekał autobus, który zawiezie ich na cmentarz Rakowicki. O godz. 12. kondukt pogrzebowy wyruszy od głównej bramy cmentarnej w kierunku grobu.
Andrzej Łukaszewski urodził się 4 października 1939 r. w Czortkowie. W latach 1958-1964 studiował na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
- Z Andrzejem znaliśmy się jeszcze z liceum. Potem studiowaliśmy na jednym roku na ASP, choć w innych pracowniach. Był człowiekiem o osobliwym widzeniu świata. Jego malarstwo było z jednej strony bliskie realistycznym interpretacjom rzeczywistości, z drugiej zaś strony zbliżało się do surrealizmu i abstrakcji. Było rozmową z Panem Bogiem i ludźmi. Warto podjąć starania o urządzenie jego zbiorowej wystawy pośmiertnej ukazującej należycie jego niezwykłą twórczość - wspomina prof. Stanisław Rodziński, b. rektor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. - Był człowiekiem głęboko wierzącym. Wiara była jednym z elementów inspirujących jego twórczość.
Zmarły artysta uprawiał malarstwo, rysunek i grafikę. Swoje dzieła malarskie łączył niekiedy w cykle m.in. "Jednorożec", "Środowisko okna", "Środowisko stołu”, "Zwiędły karnawał”. Jedno z jego dzieł, wizerunek św. Franciszka, znajduje się w kościele kapucynów w Krakowie.
Łukaszewski był jedną z osób wspierających w II połowie lat 70. opozycyjnych studentów. "Wspaniały malarz, który nie znosił bylejakości i pielęgnował warsztat wzorem starych mistrzów - a równie dobrze mógłby zostać pisarzem, tak barwne snuł opowieści" - wspominała Liliana Batko-Sonik, niegdyś działaczka krakowskiego Studenckiego Komitetu Solidarności.
Był także świadkiem samospalenia przy studzience na krakowskim Rynku Głównym Walentego Badylaka, rzemieślnika, b. żołnierza AK, protestującego w ten sposób przeciw ukrywaniu prawdy o zbrodni katyńskiej.
"To wspomnienie jest ciągle żywe" - wspominał w rozmowie z Anną Łoś z Radia Kraków ów dzień 21 marca 1980 roku. "Z daleko wyglądało to jak jakaś lalka. Pomyślałem, że to pewnie jakiś Kantorowski happening. Zbliżyłem się na odległość dwóch metrów i zobaczyłem, że to nie była żadna sztuczka aktorska, jakiś nowy gadżet estetyczny który przywiózł Kantor z Paryża, tylko człowiek. Pomyślałem sobie: co ja tu mogę zrobić? Byłem taki skulony, komuna nas ukształtowała tak, żebyśmy gonili za papierem, za cytrynami. W ten sposób społeczeństwo było zatomizowane i każdy tylko myślał o tych sprawach, które go otaczały jak pancerz. Pomyślałem: co ja mogę tu zrobić? I krzyknąłem: Czapki z głów! Pamiętałem to, że wtedy coś we mnie pękło" - opowiadał Łukaszewski o tym co się wówczas stało.