Zbyszek choć umarł, to żyje w nas, w piosenkach, które po sobie zostawił i będzie kolejnym nieśmiertelnym artystą - tak Zbigniewa Wodeckiego wspomina Jolanta Janus, organizatorka koncertów charytatywnych "Kolędy do nieba".
Artystę poznała w 2015 r., kiedy przy współpracy z prof. Robertem Kabarą dopinała na ostatni guzik organizację pierwszego koncertu na rzecz Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu, kierowanej przez prof. Janusza Skalskiego.
- Mieliśmy już komplet artystów, bo zaprosiliśmy kilkoro świetnych wykonawców: Katarzynę Oleś-Blachę, Ewę Wartę-Śmietanę, Przemysława Firka, Mariusza Pędziałka, Leszka Długosza, Aleksandrę Rytwińską i Agnieszkę Schimscheiner. Cały czas było nam jednak mało, bo chcieliśmy, by dzięki wsparciu piosenkarzy (występujących za darmo!) zebrać jak najwięcej pieniędzy na zakup drogiej głowicy przezprzełykowej. Po cichu marzyłam więc, by podczas koncertu zaśpiewał jeszcze Zbigniew Wodecki - opowiada.
W końcu udało jej się zdobyć upragniony numer telefonu.
- Zadzwoniłam. Gdy pan Zbigniew dowiedział się, o co chodzi, tylko jęknął do słuchawki, że nie da rady, bo tego dnia o godz. 19 gra inny koncert w Bielsku Białej. Po chwili jednak zawiesił głos i zapytał: "A o której macie ten koncert?". Odpowiedziałam, że o 13.30. Na to on stwierdził krótko: "No dobra. Zobaczę, co się da zrobić". Oddzwonił za godzinę! - dodaje J. Janus.
Okazało się, że nie tylko zdecydował, że pogodzi oba występy i pojawi się pod Wawelem w kościele oo. bernardynów, ale też ściągnie swoich przyjaciół: Alicję Majewską, Włodzimierza Korcza i Olgę Bończyk.
- Zależało mu tylko na jednym - na dobrym nagłośnieniu, bo Zbyszek był profesjonalistą w pełnym tego słowa znaczeniu. Nagłośnienie zagwarantował Marek Hajto, a Zbyszek, Alicja i Włodzimierz zagrali pierwsze 40 minut koncertu, podczas którego kościół pękał w szwach. Nie było miejsc, nawet stojących. Pamiętam, jak aktorzy z serialu "Na dobre i na złe" (m.in. Małgorzata Foremniak), którzy "wpadli" na koncert Zbyszka z Warszawy, stali na ambonie! - wspomina J. Janus.
Co więcej, podczas koncertu udało się zebrać ponad 20 tys. zł.
- Taki właśnie był Zbyszek - po prostu był kochany! On pełnymi garściami czerpał z życia, gdy nie oszczędzał się, ale grał niesamowitą ilość koncertów, bo nawet dwa dziennie. Równie pełnymi garściami dawał też siebie innym. Był szlachetny. Pamiętam też, jak powiedział mi: "Pani Jolanto, ja zawsze zagram charytatywnie, żebym tylko nie był w trasie". Choć pędził przed siebie, to jednak potrafił zatrzymać się, by chwilę porozmawiać i dostrzec drugiego człowieka - opowiada J. Janus.