Wacław Krupiński, krakowski dziennikarz "Dziennika Polskiego", zaprzyjaźniony od lat ze Zbigniewem Wodeckim, dzieli się anegdotami o artyście, które zebrał pisząc książkę o nim.
Wacław Krupiński zatelefonował do Zbigniewa Wodeckiego dzień przed jego operacją. - Zbyszek mimochodem napomknął, że nie może ze mną długo rozmawiać, bo jest w szpitalu. Mówił, że ma dobre warunki, "jedynkę", telewizor i zaraz po operacji szybko się pozbiera, a w sobotę zadzwoni - opowiada.
- Wodecki był z tych, którzy oddzwaniali - mówi Krupiński, który zaniepokoił się, kiedy telefon milczał przez parę dni. Zelektryzowały go wiadomości pojawiające się w laptopie (Zbigniew Wodecki walczy o życie!) oraz informacje, które podawały niektóre portale, uwypuklając sensacyjne wątki z życia artysty.
Wacław Krupiński, autor książki "Zbigniew Wodecki. Pszczoła, Bach i Skrzypce" wydanej w 2011 r. przez wydawnictwo "Prószyński i spółka", mówi też, że na samym początku współpracy przy publikacji ustalili z jej bohaterem, że życie osobiste pozostanie nietknięte. Zbigniew Wodecki sam jednak chciał opublikować zdjęcia trójki swoich dzieci i pięciorga wnucząt.
Krupiński poznał również wiele wspomnień związanych ze Zbigniewem Wodeckim - kompozytorem, multiinstrumentalistą i pieśniarzem - przytacza je w swojej książce. Zgadza się na przywołanie na łamach "Gościa Krakowskiego" anegdot, które opowiadają inni artyści.
Sam wspomina jedną scenkę, kiedy spotykał się z Wodeckim w Krakowie, aby autoryzować rozdziały książki. Bywało, że przysiadali razem na kamiennej ławce w Rynku Głównym. Wodecki na kolanie nanosił poprawki. Potem przechadzali się wokół Rynku i pewnego razu podeszła do nich starowinka z wiązkami czosnku, które chciała sprzedać. - Kupcie, panowie! - zachęcała.
Artysta zainteresował się i spytał, ile kosztuje wiązka, po czym płacąc wielokrotność tej kwoty wziął naręcze czosnku. Od razu podzielił się czosnkiem z Krupińskim... Lubił pomagać innym - komentuje dziennikarz - ale nigdy tego nie robił nachalnie.
A co opowiadali Krupińskiemu o Wodeckim jego znajomi?
Jacek Wójcicki: - Często razem występujemy, zatem Zbyszek nieraz mnie zabiera, dostarczając mi chwil uroczych i momentów grozy. Bo Zbyszek, który jest mistrzem kierownicy, potrafi równocześnie włączyć golarkę, odebrać telefon, a jak trzeba, to i zajrzy do kalendarza, i wtedy ja muszę wrzucić mu trójkę. A siedzę zawsze koło niego, tonąc butami w pestkach słonecznika lub dyni, które Zbyszek lubi skubać podczas jazdy.
Andrzej Sikorowski: - Zbyszek jeździ bardzo dobrze, tyle że niemal nie wysiada z samochodu, zatem jeśli miał jakieś stłuczki, to były one niejako potwierdzeniem teorii prawdopodobieństwa... A przy tym jak każdy artysta, jest nieco roztargniony...
Halina Jarczyk, skrzypaczka, koleżanka Zbyszka z lat szkolnych: - Poznaliśmy się ze Zbyszkiem cztery lata po śmierci Stalina, kiedy zaczęliśmy wspólną edukację. Wtedy tych, co mieli najlepszy słuch, kierowano do klasy skrzypiec. I tak minęła nam cała podstawówka, dwa lata nawet w jednej ławce. Wyobraź sobie, że on długo był niższy ode mnie, a mnie przezywali Pchełka! Był chudziutki, rudy, piegowaty...Dopiero w późniejszych klasach śmignął. No i łobuz był! Oj, wycierpiałam przez niego! Bo Zbyszek lubił ciągnąć mnie za warkocze, a potem w ramach przeprosin rysował mi karykatury nauczycielek. Rozrabiał i w szkole, i na religii u ojców reformatów; raz z sali katechetycznej wyniósł obraz na korytarz i ksiądz nie mógł go odnaleźć... Uwielbiał też łazić na czworakach po gzymsach kościoła pijarów. Kompletny brak wyobraźni, za to świat należał do nas.
Włodzimierz Korcz: - Zbyszek to jeden z najmuzykalniejszych artystów w Polsce. (....) Kiedyś, przed koncertem, Zbyszek pograł na trąbce, potem na fortepianie, następnie na skrzypcach, po czym wszedł do garderoby, gdzie leżała czyjaś gitara. - Na gitarze to chyba nie zagrasz? - zapytałem z nadzieją. - No nie, na gitarze nie potrafię - odpowiedział, po czym wziął gitarę i spokojnie wykonał jakiś utwór.