Rodzinne, karmelowe rekolekcje przyciągnęły do kościoła oo. karmelitów bosych ponad 40 mam i ojców oraz prawie twa tuziny dzieci. Dużo dobrego się tu działo!
Najpierw, przez trzy dni, na przedpołudniowej Mszy św. oraz spotkaniach „przy herbacie” (i w domowej, przytulnej atmosferze) gromadziły się mamy z pociechami. Małymi, bardzo małymi i nieco większymi. Dotrzeć na czas (nawet z bardzo dalekich zakątków Krakowa), gdy mróz trzaskał pod nogami, a dzieci niekoniecznie chciały wyjść spod ciepłej kołdry, łatwo nie było. Ale na pewno warto było, bo słowa rekolekcjonisty na długo pozostaną w pamięci. Dzień później rekolekcyjne spotkania (również trzydniowe) rozpoczęli ojcowie.
Ci, którzy – z różnych przyczyn – nie dotarli, niech żałują i zachęceni obszerną relacją pojawią się następnym razem.
Rekolekcje okiem karmelowych mam
Dzień pierwszy
Wczesnym rankiem pomysłodawczyni rekolekcji i szefowa „Karmelowych dzieci” (czyli w jednej osobie – Iga Łypczak) krząta się nieco zdenerwowana, przygotowując w przyklasztornej sali św. Anny kanapki i krojąc ciasta. W jej ślady idzie też kilka innych „karmelowych" mam.
– A co, jeśli nikt nie przyjdzie? – myślą głośno niektóre z nich.
– Przyjdą, przyjdą – uspokajają inne.
Miały rację – przyszło bardzo dużo mam. Z dziećmi, rzecz jasna. Tymi, co przyszły na własnych nóżkach, i tymi, co jeszcze malutkie są, więc przyjechały w wózkach lub w ramionach mam – w chustach, nosidłach, specjalnych górskich plecakach... Przyszły też same mamy, bez dzieci, żeby się wyciszyć, posłuchać mądrego kazania, zadumać. Ulokowały się u Matki Bożej Ostrobramskiej. I od razu zrobiło się jasno, radośnie, przytulnie. Kaplica była pełna – mam, dzieci, uśmiechów, pisków. A rekolekcjonista o. Andrzej Cekiera OCD pięknie mówił o Maryi, która stała się matką wcześniej niż my, która miała swoje problemy, inne od naszych, a jednak podobne. Była silna tu, na ziemi, a teraz jest naszą najsilniejszą tarczą w niebie. To Jej, zaraz po Bogu, boi się Lucyfer najbardziej. A my, kobiety, żony, matki, możemy wypraszać u Niej wszystko, najdrobniejsze nawet łaski. Po Mszy świętej kto tylko chciał mógł wziąć dla siebie i rodziny poświęcony Cudowny Medalik.
Potem przeniosłyśmy się do sali św. Anny, gdzie w czasie Mszy św. bawiły się starsze dzieci pod czujnym okiem opiekunek – studentek. Mamy rozsiadły się na krzesłach, dywanie, przy stole. Zrobiłyśmy herbatę i skupiłyśmy się na poznawaniu tajników „chustowania”. Agata, specjalistka w tym temacie, wytłumaczyła, dlaczego tak ważne jest prawidłowe układanie maleństwa, pokazała też trzy sposoby wiązania chusty. Po godz. 12 na placu boju została już tylko „szefowa”, która wreszcie mogła zrobić wydech (ulgi, bo dzień pierwszy się udał) i zaczerpnąć tchu na nowo. Czy wiecie, jak ciężko jest wytrzymać kilka godzin na wdechu?!