Zdewastowanie pomnika zamordowanej bohaterki jest podłe i tchórzliwe. Jest próbą sprofanowania pamięci tej, która „zachowała się jak trzeba”.
Zdarzało się w przeszłości, że oblewano farbami pomniki tyranów, symbole opresji i uciemiężenia. Nie zdarzyło się jednak dotąd chyba, by w ten sposób potraktowano pomnik bohaterki. Dewastacja w parku Jordana pomnika zamordowanej w 1946 r. przez komunistów 18-letniej sanitariuszki AK Danuty Siedzikówny „Inki” na pewno nie jest przypadkiem zwykłego wandalizmu, będącego często skutkiem jakichś pijackich miraży. „Zwykły” wandal nie zadawałby sobie zapewne trudu starannego mazania oblicza rzeźby aż dwoma kolorami farb, nie poświęciłby osobnej uwagi na oblanie farbą napisu na postumencie: „Zachowałam się jak trzeba”. Chlupnąłby po prostu farbą „jak leci”.
Sprawca czy też sprawcy tego czynu przypominają mi ubeków z filmu „Psy” Władysława Pasikowskiego, parodiujących po pijanemu scenę niesienia poległego demonstranta z grudnia 1970 r. i ryczących przy tym drwiąco balladę „Janek Wiśniewski padł”. Są przy tym tchórzami. Gdyby przyszli protestować słownie, z otwartą przyłbicą, w trakcie jakiejś uroczystości przy pomniku „Inki”, można by z nimi dyskutować. Tchórzliwe dewastowanie niechcianego pomnika pod osłoną nocy wystawia jednak jednoznacznie złe świadectwo sprawcom.
Dlaczego jest przy tym również podłe? Radykalni przeciwnicy „żołnierzy wyklętych”, walczących po wojnie zbrojnie z reżimem komunistycznym, argumentują często, że niektórzy z nich nie zasługują na pomniki, bo przecież „zabijali i rabowali”. „Inka” była jednak kilkunastoletnią sanitariuszką. Schwytano ją w Gdańsku, gdy pojechała tam po bandaże i lekarstwa dla żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, a potem – po ciężkim śledztwie – szybko zamordowano. Była to więc niewątpliwa zbrodnia komunistyczna na dziewczynie, która choć bez broni w ręku, spełniła swój żołnierski, patriotyczny obowiązek; wedle jej słów z więziennego grypsu „zachowała się jak trzeba”. Jak można więc próbować choćby we własnym sumieniu usprawiedliwiać niszczenie świadectwa pamięci o młodej bohaterce?
Jedyne dobro, przez sprawców na pewno niezamierzone, jakie wyniknęło z tej dewastacji, to ożywienie zainteresowania postacią bohaterskiej „Inki”, która przypomina mi inną odważną dziewczynę – ułana Mariannę Cel „Tereskę”, łączniczkę i sanitariuszkę oddziału majora „Hubala”. Szczęśliwym trafem krakowskie Wydawnictwo „Rafael” wydało niedawno album poświęcony „Ince”, z tekstem autorstwa Piotra Szubarczyka oraz płytą DVD ze spektaklem Wojciecha Tomczyka „Inka 1946”, wyreżyserowanym przez Natalię Koryncką-Gruz dla Teatru Telewizji.