Był niegdyś prowincjałem polskich karmelitów bosych. Przyczynił się m. in. do odnowienia kultu św. Józefa w Wadowicach i Krakowie.
O. prof. Wanat OCD zmarł 9 kwietnia wieczorem w Krakowie, w wieku 79 lat.
– Pochodził z Frydrychowic. Profesję zakonną w Karmelu złożył w 1952 r., święcenia kapłańskie przyjął w 1959 r. Był długoletnim prowincjałem polskiej prowincji karmelitów bosych (1984-87, 1990-1993) i pierwszym prowincjałem krakowskiej prowincji (1993-1996), był również uczonym historykiem i historykiem sztuki, profesorem, wykładowcą Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, cenionym i lubianym przez kapłanów, współbraci zakonnych jak i świeckich – poinformował o. Włodzimierz Tochmański OCD.
O. Wanat mieszkał ostatnio w krakowskim klasztorze na Prądniku Białym. Bardzo był jednak przywiązany do klasztoru w Czernej, którego był niegdyś przeorem i gdzie pochowany jest karmelitański święty, o. Rafał Kalinowski. Przyczynił się do koronacji przed 25. laty znajdującego się tam obrazu Matki Bożej Szkaplerznej.
– Jako prowincjał miał swój udział w powrocie polskich karmelitów bosych na ziemie wschodnie, dzisiejszej Ukrainy, Rosji i Białorusi – poinformował o. Tochmański.
Bliski był mu słynny klasztor w ukraińskim Berdyczowie, gdzie znów są karmelici. Trwa tam wciąż kult Matki Bożej Berdyczowskiej, której cudowny obraz znajduje się w tamtejszym karmelitańskim kościele. O. Wanat napisał obszerną monografię klasztoru berdyczowskiego. Był zresztą bardzo płodnym pisarzem. Opublikował wiele książek i artykułów, zarówno naukowych jak i popularnych. Dla krakowian szczególnie interesująca jest jego książka „Kult Świętego Józefa Oblubieńca NMP u Karmelitów Bosych w Krakowie”. Namalowany w XVII w. karmelitański wizerunek św. Józefa stał się w 1715 r., gdy tego świętego ogłoszono patronem Krakowa, głównym obrazem patronackim. Tak pozostało do dziś.
– Prace o. prof. Benignusa Wanata dotyczące historii Kościoła i sztuki sakralnej, odznaczają się klarownością i bogactwem szczegółów – powiedział Jarosław A. Kazubowski, krakowski historyk sztuki i restaurator.
Mało znanym epizodem ostatnich lat życia zmarłego karmelity było jego niezwykłe uzdrowienie z choroby nowotworowej.
W 1991 r. wykryto u niego złośliwy nowotwór – chłoniaka. W Instytucie Onkologicznym w Warszawie prognozowano, że przeżyje nie więcej niż 5 lat. Chcąc więc zrobić w tym czasie coś dobrego, o. Wanat nie podjął leczenia, ale...wyjechał na 5 lat na wizytacje placówek karmelitańskich w Afryce. Gdy wrócił, nowotwór zaatakował silnie jego organizm.
– Od Wielkiego Piątku 1996 r. nastąpiło powiększenie guzów, wydobycie na zewnątrz, zaatakowaną miałem całą lewą nogę. Spuchła mi tak, że nie mogłem już włożyć buta ani chodzić – mówił o. Wanat w rozmowie z red. Henrykiem Bejdą, który w 2004 r. opisał jego przypadek, w redagowanym przez siebie czasopiśmie „Cuda i łaski”.
Podjął leczenie, które rujnowało jego organizm. - Zostawili mnie na oddziale, przeprowadzili badania, otrzymałem „chemię”. Po 10 dniach noga sklęsła i wypisano mnie ze szpitala. Nadal brałem ok. 25 tabletek dziennie. Po pewnym czasie poczułem się jednak bardzo źle. Straciłem 20 kg wagi. Przepisane dawki „chemii” zniszczyły system immunologiczny. Bardzo łatwo „łapałem” różne infekcje, straciłem smak, apetyt, wypadły mi włosy, pojawiła się bezsenność i nerwowość, usta i język zaatakowała grzybica. W pewnym momencie tętno skoczyło mi do 135 uderzeń na minutę. Poszedłem do profesora i spytałem, czy wszystko jest tak jak być powinno. Popatrzył na mnie i powiedział: „Myślałem, że będzie inaczej. Taki mamy system leczenia. Daję księdzu 40 procent szans na wyzdrowienie”. Widziałem jednak, że on też już stracił nadzieję – wspominał w rozmowie z H. Bejdą.
Był tak słaby, że nie mógł już wykonać nawet najmniejszego wysiłku, np. nakręcić sprężyny budzika. Pomogła modlitwa. „Wiele osób nieustannie modliło się do Matki Bożej i podejmowało wyrzeczenia oraz pielgrzymki do Jej Sanktuarium w Czernej w celu wyproszenia mi zdrowia, zarówno ss. Karmelitanki Bose jak również ss. Karmelitanki Dzieciątka Jezus, ss. Karmelitanki Misjonarki, współbracia całej Prowincji Ducha Świętego modlili się o zdrowie dla swego Prowincjała. Niektórzy jednak, widząc mój stan zdrowia, zwątpili i pytali: »To gdzie my go pochowamy? Na cmentarzu na Białym Prądniku nie mamy jeszcze swojego grobu«. Nic w tym dziwnego nie było. Taka była rzeczywistość oglądana na co dzień, która prowadziła do takich wniosków” – zanotował w czerneńskiej Księdze Łask.
W sierpniu 1996 r., w święto Matki Bożej, zdrowie o. Benignusa zaczęło się poprawiać, aż wreszcie ozdrowiał. Nie miał wątpliwości, że to modlitwy pomogły mu w otrzymaniu łaski uzdrowienia.
– Dla nas, wierzących, sprawa jest oczywista - dodaje - Bóg w swoim miłosierdziu okazał mi tę łaskę przez wstawiennictwo Matki Bożej Czerneńskiej, która uratowała mi życie i przywróciła do zdrowia. To Matka Boża pomogła mi i lekarzom w walce z rakiem, to za Jej przyczyną nie sprawdziła się prognoza, że czeka mnie tylko pięć lat życia. Zresztą nawet dr Meder zakładał uczciwie, że Pan Bóg wszystko może. Widocznie jeszcze nie chciał mnie wziąć z tej ziemi. Śmiałem się wtedy, że Pan Bóg nie chce śmierci grzesznika, i czeka, żeby się nawrócił – mówił w rozmowie z red. Bejdą.