Ostatnio głośno jest w Krakowie o projekcie budowy nowej drogi szybkiego ruchu łączącej Kraków z Olkuszem i Pyrzowicami.
Choć w naszym województwie brakuje nowoczesnych i bezpiecznych ciągów komunikacyjnych, projekt ten wzburzył wielu ludzi, gdyż trasa została wytyczona w otulinie Ojcowskiego Parku Narodowego bądź w granicach samego parku. Kto wpadł na taki pomysł? Jak się okazuje, plany sporządziła warszawska firma na zlecenie Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego, który zapłacił za to prawie 300 tys. zł.
Oczywiście, z kieszeni podatników, o czym warto pamiętać. Bulwersujące jest to, że urzędnicy zlecili zadanie firmie, która w swoim studium nie wzięła pod uwagę realiów ekologicznych, co wzbudza podejrzenie, że warszawscy planiści nawet na oczy nie widzieli terenu, dla którego wykonali plany. Tylko czy to jest ich wina? Oni prawdopodobnie działali na zasadzie: „klient – nasz pan”. Więc wykonali to, co zasugerowali im urzędnicy, którzy „chcieli określić, jakie są potrzeby województwa co do głównych szlaków komunikacyjnych”. Drogo kosztuje ta wiedza o potrzebach, o których wszyscy wiedzą. Jednak pewna kategoria urzędników ma zawsze dobre samopoczucie, o czym świadczą ich wypowiedzi cytowane w mediach. W czasie gdy już pojawiły się protesty lokalnych społeczności przeciwko projektom budowy drogi Kraków–Olkusz, przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego powiedział w rozbrajający sposób, że „jeśli reakcja społeczna będzie wyraźna, to droga nie powstanie”. Chciałoby się zapytać, jakimi kryteriami ci, którzy podejmują decyzje, będą badać „wyrazistość społecznych reakcji”. Czyżby chodziło o liczbę protestujących, wieców, demonstracji, strajków, pikiet? Tyle że to na władzę (tę władzę) raczej nie działa! •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się