Krakowianie, jesteście na tyle rozrzutni, że prezydent miasta obawia się przyznać Wam prawo decydowania, na co pójdą publiczne pieniądze.
Coraz więcej gmin w Polsce decyduje się na włączenie swoich mieszkańców w proces decyzyjny dotyczący wydawania pieniędzy na poszczególne inwestycje. Idea budżetu obywatelskiego sprawdza się w Poznaniu, Łodzi, Sopocie czy Zielonej Górze. Nie chodzi, oczywiście, o cały budżet, a jedynie jego część dotyczącą wydatków na cele najbliższe mieszkańcom: plac zabaw, chodnik, boisko, a może monitoring osiedla. W sumie kilka, góra kilkanaście milionów złotych. Niewiele, w porównaniu z wydatkami miasta. Bo też sam pomysł ma przede wszystkim wzmocnić poczucie odpowiedzialności za nasze najbliższe otoczenie. I przekonać mieszkańców, że mogą mieć wpływ na decyzje urzędników. „Budżet obywatelski” to bardzo dobry pomysł na zmianę sytuacji, w której coraz więcej decyzji jest podejmowanych ponad głowami najbardziej zainteresowanych.
Niestety, w Krakowie pomysł jakoś nie może się przebić. Jest obecnie „testowany” tylko w czterech dzielnicach, a prezydent Jacek Majchrowski publicznie manifestuje niechęć do takich „eksperymentów”. Miasto ma się więc bacznie przyglądać, co też np. Dzielnica I zrobi z gigantyczną kwotą 50 tys. zł, jaką przeznaczono do decyzji mieszkańców. No, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy nie urządzą oni sobie za nie suto zakrapianego festynu albo wydadzą na fajerwerki.
Padł w ten sposób jeden z najbardziej trwałych mitów, jakoby Kraków zamieszkiwali centusie, a drut powstał, gdy dwóch szacownych obywateli tego miasta usiłowało wyrwać sobie złotówkę. Widać obecni włodarze, którzy zadłużyli Kraków do niebotycznych rozmiarów, mierzą wszystkich swoją miarą.