Premierowe przedstawienia opery Verdiego dostarczyły wielu artystycznych wzruszeń.
Eksperymenty artystyczne w teatrze były niegdyś domeną niewielkich scen. W dużych teatrach grano zaś spektakle „po Bożemu”, czyli bez nadmiernych udziwnień, co nie znaczy zupełnie bez wyrazu.
Teraz radykalne eksperymenty teatralne przeniosły się na sceny dużych teatrów, także operowych. To, co najważniejsze w operze, bywa stawiane na głowie. Muzyka i śpiewacy stają się mniej ważni od wizji reżyserskich i scenograficznych. Stąd np. dziwaczne uwspółcześnianie librett i scenografii powodujące, że aby odczuwać przyjemność z obcowania z dziełem operowym, trzeba wpierw zamknąć oczy.
Na szczęście realizatorzy najnowszej premiery w Operze Krakowskiej, czyli „Trubadura” Giuseppe Verdiego, nie poszli tą drogą. Reżyser Laco Adamik starał się przedstawić jak najbardziej zrozumiale wielki dramatyzm krwawej historii z dziejów Hiszpanii. Barbara Kędzierska zaprojektowała zaś scenografię i kostiumy czytelnie dla widza spektaklu. Do tego zaś dyrygent Tomasz Tokarczyk przygotował i prowadził orkiestrę Opery Krakowskiej w sposób uwydatniający najlepsze cechy muzyki Verdiego.
Najnowsze krakowskie przedsięwzięcie operowe nie byłoby udane bez dobrych solistów. - Jak powiadał sławny tenor Enrico Caruso, „żeby wystawić »Trubadura«, trzeba niewiele; wystarczą jedynie cztery najlepsze głosy świata”. Staraliśmy się trzymać tej recepty - powiedział pół żartem dyrygent Tomasz Tokarczyk.
Obsada solistów w przedstawieniach premierowych była dobrana bardzo trafnie. Zarówno Małgorzata Walewska, jak i Agnieszka Rehlis były bardzo przekonywające w dominującej dramatycznie w „Trubadurze” partii Cyganki Azuceny. Walewska ma za sobą wiele wykonań tej partii, więc miała łatwiejsze zadanie w porwaniu publiczności swoim śpiewem. Jednak Agnieszka Rehlis również zebrała zasłużone oklaski. Porywająco swoją sopranową partię Leonory wykonała łódzka śpiewaczka Ewa Vesin. Planując obejrzenie i wysłuchanie kolejnych przedstawień „Trubadura”, warto wybrać to, gdzie będzie śpiewała właśnie ona. Śpiew Katarzyny Oleś-Blachy w tej samej partii nie był bowiem tak wyrównany.
Miłośnicy tenorów mogli wybierać na zasadzie „co kto lubi”. Ci, którzy wolą, gdy Manrico śpiewa słynną strettę „Di quella pira” bardziej lirycznie, z przyjemnością słuchali Arnolda Rutkowskiego, ci zaś, którzy preferują wykonania bardziej bohaterskie, byli usatysfakcjonowani śpiewem Tomasza Kuka.
Nieco inaczej było z wykonaniem partii hrabiego Luny. Litewski śpiewak Dainius Stumbras był w premierowych przedstawieniach zdecydowanie lepszy od Leszka Skrli.
Godne podkreślenia jest również doskonałe przygotowanie chóru. Kierujący nim od ubiegłego sezonu młody, lecz doświadczony chórmistrz, były dyrygent Krakowskiego Chóru Akademickiego UJ, Zygmunt Magiera pokazuje, że nie bierze za darmo swojej pensji.