Czy musimy tyle płacić za szkolne książki? Kuratorium wzywa na pomoc CBA.
Na szkoły padł blady strach już... wiosną. Wtedy to Aleksander Palczewski, małopolski kurator oświaty, poprosił o pomoc CBA w związku z doniesieniami Fundacji Europejska Inicjatywa Obywatelska "Polska bez korupcji". Zrobili to zresztą wszyscy kuratorzy. Chodziło o nieprawidłowości przy wyborze podręczników. Miały one polegać na stosowaniu pozamerytorycznych kryteriów wyboru i podejmowaniu przez szkoły zobowiązań do korzystania przez uczniów z podręczników danego wydawnictwa w zamian za przekazywanie szkole różnego rodzaju sprzętu dydaktycznego.
Co wykryło CBA – nie wiemy, na razie MEN poinformował, że znalazł w całym kraju ponad 300 szkół, gdzie decyzji o wyborze podręcznika nie podejmował nauczyciel danego przedmiotu (jak być powinno), ale dyrektor szkoły. Złapani na gorącym uczynku bronili się, że dzięki temu skorzystali uczniowie, bo „za darmo” używają rzutników multimedialnych czy innych supergadżetów. A podręczniki i tak zostałyby wybrane właśnie te, żadne inne. Bo były najlepsze. Czy rzeczywiście? Można wątpić.
Jak wiadomo, darmowe obiady nie istnieją w przyrodzie. Także i za te gadżety ktoś zapłacił. Kto? Oczywiście – rodzice, płacąc za książki i zestawy ćwiczeń. Nawet, jeśli otrzymali na ten cel wsparcie od gminy, to przecież też z pieniędzy podatników. A pomysłów, by naciągać nas na nowe podręczniki, nie brakuje. Służą temu choćby permanentne reformy programowe.
Dobrze, że CBA czuwa, ale w pilnowaniu, by nauczyciel wybierał właściwy podręcznik nikt rodziców nie wyręczy. Warto się tym zainteresować, zanim sięgniemy do kieszeni.