2 września zmarł wybitny krakowski gitarzysta jazzowy Jarosław Śmietana. Miał 62 lata. Komplikacje po usunięciu guza mózgu okazały się nie do przezwyciężenia.
Jazzman miał 62 lata. O jego ciężkiej chorobie wiedziano od dawna. Koledzy muzycy pomagali, grając charytatywne koncerty. Można je liczyć w dziesiątkach. Jeszcze niedawno - 25 sierpnia - odbył się kolejny w Chicago. W lipcu otrzymał „Baranka Jazzowego” podczas festiwalu w „Piwnicy pod Baranami”. Niestety, komplikacje po operacji usunięcia guza mózgu okazały się nie do przezwyciężenia.
W pamięci (nie tylko muzyków) zapisał się jako ikona polskiego jazzu. Jeszcze dwa lata temu nagrał płytę „I Love The Blues”. Wrócił w niej, co teraz wydaje się niezwykle symboliczne, do korzeni. Bo - jak powiedział w jednym z wywiadów - zaczynał od bluesa. W 2012 r. nagrał kolejną płytę, „Live At Impart”.
On kochał bluesa, bardziej jeszcze jazz, a melomani jego. Było za co. Od wielu lat - jak podają magazyny muzyczne - był pierwszym gitarzystą jazzowym w Polsce. A w Europie - jednym z najlepszych. Do 1981 roku prowadził legendarny zespół Extra Ball, potem Sounds, Big Band Symphonic Sound Orchestra, Polish Jazz Stars Band. Współpracował z najlepszymi muzykami jazzowymi z Polski i Europy.
Była w jego grze naturalność, poczucie tego, co się gra, także własny styl. Za to przede wszystkim kochali go fani. Nie tylko za to, jak grał, ale także za to, co w jazzie - oprócz feelingu i swingu - najważniejsze. „Stworzył własny muzyczny styl i indywidualne brzmienie” - napisał o nim Leszek Kotarski z „Jazz Forum”. Był nie tylko bardzo dobrym muzykiem i kompozytorem, ale także nauczycielem. Świetnym artystą i świetnym człowiekiem. Takim go zapamiętamy.