W Skawinie odsłonięto tablicę upamiętniającą ppor. Mieczysława Majdzika (1929-2002), mieszkającego i działającego tu niegdyś żołnierza i działacza niepodległościowego.
Był żołnierzem AK i WiN. Aresztowany i torturowany przez komunistyczny Urząd Bezpieczeństwa, został skazany na 12 lat ciężkiego więzienia. Nie zaprzestał jednak działalności niepodległościowej i opozycyjnej. W 1976 r. pomagał robotnikom represjonowanym przez komunistów w Radomiu.
Był członkiem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela oraz współzałożycielem Konfederacji Polski Niepodległej. Włączył się aktywnie w tworzenie „Solidarności” na terenie Skawiny. 13 grudnia 1981 r. został wraz z synem Ryszardem internowany. W uznaniu jego zasług, Rada Miejska Skawiny przyznała mu w 2012 r. tytuł Honorowego Obywatela tego miasta.
– W oknie naszego domu przy ul. Spokojnej 1 ojciec wystawiał plakaty i obrazy mówiące o prawdziwej historii Polski. Wywoływało to wściekłość esbeków, bo oglądały je i czytały dzieci idące do pobliskiej szkoły – opowiadał R. Majdzik. Tablicę odsłonięto tuż obok tego słynnego okna.
Mieczysława Majdzika wspominali również inni, którzy zetknęli się z nim w trakcie swej działalności opozycyjnej. – Trzy pokolenia Majdzików służyły dobrze ojczyźnie. Ojciec Mieczysława był jedną z ofiar zbrodni katyńskiej. Sam Mieczysław, ubrany zawsze w kurtkę wojskową i charakterystyczny czarny beret, angażował się odważnie w różne formy działalności opozycyjnej. Do końca życia pozostał „żołnierzem wyklętym”, w najlepszym znaczeniu tego słowa. Na kilometr było widać, że to konspirator. Sekundował mu dzielnie w działalności syn Ryszard – powiedział ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, niegdyś kapelan „Solidarności”.
– To był człowiek waleczny, nieustraszony. Gdy przyszli go internować, rzucił się wraz z synem na zomowców – powiedział dr Jarosław Szarek, historyk z krakowskiego IPN.
23-letni wówczas Ryszard Majdzik, tokarz z krakowskiego „Elbudu”, działacz tamtejszej „Solidarności” oraz Konfederacji Polski Niepodległej, najmłodszy członek MKZ Małopolskiej „S”, odwoływał pogotowie strajkowe w Elbudzie. Do domu w Skawinie wrócił ostatnim pociągiem, tuż przed północą. Nie pospał długo. Do mieszkania wpadli zomowcy z nakazem internowania. Bronili się wraz ojcem Mieczysławem, nawet ich pies łapał zomowców za portki. Wezwano posiłki i pobitych Majdzików, w samej bieliźnie, wrzucono do milicyjnej „suki”. Zawieźli ich do Krakowa, do komendy milicji przy ul. Siemiradzkiego.
– Po drodze śpiewaliśmy nasz hymn narodowy, „Rotę” i różne antykomunistyczne pieśni – wspominał R. Majdzik. – Byliśmy jedynymi zatrzymanymi w samej bieliźnie. Staliśmy tak na kilkunastostopniowym mrozie – dodał. Po kilku godzinach dostali od innego z zatrzymanych – Krzysztofa Dawidowicza – kalesony i tenisówki. Potem powieźli ich w nieznane. Myśleli, że nadeszła ich ostatnia godzina.
– Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wszystkim kazano wysiąść. Było to w pobliżu więzienia w Wiśniczu. W samochodzie pozostawiono tylko mnie i ojca. Chwilę później ruszyliśmy i zatrzymaliśmy się po kilkunastu minutach. Przez szczelinę dostrzegliśmy cmentarz. Wcześniej tyle razy słyszeliśmy od esbeków, że takich jak my trzeba zabić. „Synu, chyba śmierć przyszła, trzeba się przygotować. Jak będziesz umierał?” – zapytał mnie ojciec. „Godnie, ale nie dam się od razu. Będę uciekał” – odpowiedziałem. Obaj uklękliśmy i zaczęliśmy się głośno modlić – wspominał R. Majdzik. Na szczęście była to tylko próba zastraszenia i chwilę później Majdzików dowieziono do innych internowanych w Wiśniczu, którzy już wkrótce, nawiązując do komunistycznej Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, śpiewali szyderczo: „13 grudnia roku pamiętnego wykluła się WRON-a z jaja czerwonego”.