W krakowskim Teatrze im. Słowackiego pokazano „Maskaradę” Michała Lermontowa.
Nie przepadam za nadmiernym unowocześnianiem inscenizacji klasycznych dzieł teatralnych i operowych. Niekiedy powstają bowiem w rezultacie jakieś dziwactwa, nie mające wiele wspólnego z pierwowzorem.
Dlatego z rezerwą szedłem do Teatru im. Słowackiego na premierę „Maskarady” Michała Lermontowa (1814-1841) wiedząc, że reżyser Mikołaj Kolada przyszykował spektakl unowocześniony.
Kolada, wybitny twórca teatru rosyjskiego, wzięty dramatopisarz, aktor, reżyser, wykładowca, szef Teatru Kolady w Jekatierynburgu, uznał, że tylko za pomocą nowoczesnych form ekspresji teatralnej, można pokazać aktualność dzieła Lermontowa. - To historia stara jak świat; chorobliwa zazdrość męża prowadząca do zabójstwa żony. O takich historiach słyszymy i czytamy także i dzisiaj - powiedział Kolada.
Nowoczesnej formie przedstawienia, towarzyszy również nowy przekład dzieła Lermontowa dokonany specjalnie z myślą o krakowskim wystawieniu „Maskarady”, przez Agnieszkę Lubomirę Piotrowską.
Pozostając przy swoim, że wystawianie klasyki teatralnej nie potrzebuje udziwnień, muszę przyznać, że spektakl Kolady jako widowisko oparte na kanwie dramatu Lermontowa broni się zupełnie nieźle.
Mocną stroną spektaklu jest... muzyka. Ona dosłownie nadaje mu rytm. Dobrał ją sam reżyser. Z jednej strony to stylizowane na klasykę „Polonez” i „Walc”, utwory słynnego japońskiego kompozytora Shigeru Umebayashi, z drugiej zaś żywiołowa muzyka dyskotekowa, o której nie śniło się Lermontowowi.
Uszykowana choreograficznie przez Maćko Prusaka aktorska „gąsienica” sunąca po scenie w polonezowym rytmie Ubayashiego robi duże wrażenie. - Zadziwiające, jak ten Japończyk wyczuł w tej muzyce duszę rosyjską - zastanawiał się Kolada. Bo „Polonez” Ubayshiego kojarzy się stylowo właśnie z polonezami rosyjskimi nie zaś polskimi.
Aktorzy zostali bardzo dobrze wyćwiczeni przez reżysera. - Grać mi dobrze, bo jak ktoś się dobrze nie sprawi, to go do Rosji zabiorę - straszył półżartem na próbach artystów. - Swoją dyktaturę wprowadzam bardzo delikatnie. Wiem, jaką drogę trzeba obrać, a by doprowadzić aktora do tego co chcę osiągnąć - zwierzał się Kolada.
Świetnie grał Radosław Krzyżowski rolę Arbienina, zazdrosnego do szaleństwa lwa salonowego, hulaki i utracjusza. Potrafił zarówno groteskowo, „maskaradowo”, oddać w przerysowaniu bufonadę lwa salonowego, jak i pokazać szał zazdrości prowadzący do mordu z premedytacją.
Gdyby na widowni siedziało jakieś dziecko, to na widok granej przez Agnieszkę Judycką szczebiocącej beztrosko Niny, żony Arbienina, nie wiedzącej co ją czeka, pewnie wrzasnęło by: „Uciekaj! On chce Cię zabić!”. No, ale los musiał się dopełnić. Nina umiera od trucizny podanej jej podstępem przez Arbienina, ten zaś dowiaduje się na koniec, że ukochana żona, którą zamordował, nie dopuściła się zdrady.
Warto zatem pójść na Koladowską „Maskaradę”, a potem wróciwszy do domu z wciąż przypominającym się w uszach motywem „Poloneza” Ubayashiego...sięgnąć po stary przekład Jerzego Zagórskiego i odnaleźć w You Tubie jakieś klasyczne przedstawienie dramatu Lermontowa.
Reżyser o spektaklu: