Do tej pory w kościele Świętego Krzyża w Krakowie każdego 16. dnia miesiąca spotykały się osoby przygotowujące się do wyjazdu na Światowe Dni Młodzieży.
Od września ta tradycja nieco się zmieniła. O godz. 18 odprawiona została Msza św. w intencji samych ŚDM. Inicjatywa to ze wszech miar słuszna, bo modlitwa wydaje się najważniejsza w przygotowaniach do spotkania młodych.
Na razie dominują dyskusje o tym, gdzie młodzież spotka się z papieżem (Błonia – za małe, Pobiednik – za daleko), jak tam dojedzie (drogi dziurawe, autobusów mało, może tramwaje wodne?) i ile zyska na tym miasto – bo to i promocja, i ruch turystyczny. Wygląda to trochę podobnie do sytuacji sprzed mistrzostw Euro 2012, kiedy martwiliśmy autostradami, stadionami etc.
Te dwa wydarzenia łączy jedno. Tak, jak było to pewne przed Euro, tak pewne jest teraz, przed Światowymi Dniami Młodzieży, że są to imprezy zbyt dużego kalibru, by można było po prostu je odwołać... Co więcej – niezależnie od tego, w jakich warunkach się odbędą, zakończą się one sukcesem. Krakowska Msza św. z papieżem będzie relacjonowana przez media z całego świata. Będzie radość, będzie promocja dla miasta.
Jest jednak „drugie dno”. Jak spisała się piłkarska reprezentacja Polski, doskonale pamiętamy. Żeby nie zaliczyć powtórki z rozrywki, wszyscy musimy skupić się na tym, co w Światowych Dniach Młodzieży najważniejsze. O ile dużo wysiłku trzeba włożyć w znalezienie odpowiedniego miejsca, przygotowanie uroczystości czy zapewnienie noclegów gościom, o tyle jeszcze więcej zaangażowania wymagają przygotowania duchowe.
Jadący na ŚDM do Rio de Janeiro mówili często, że chcą doświadczyć „brazylijskiego entuzjazmu wiary”, poczuć energię tamtejszego Kościoła. To było najważniejsze. Ci, którzy przyjadą do Krakowa w 2016 roku, też nie będą chcieli oceniać naszych dróg, panoramy miasta czy komfortu pola namiotowego. Będą chcieli zobaczyć Kościół – modlący się i dający świadectwo. I o to musimy się modlić, żeby później nie powiedzieć: „Wszystko mieliśmy dopięte na ostatni guzik, ale...”.