Młodzież z różnych miast Polski zaniosła Chrystusa mieszkańcom krakowskiego osiedla Olsza II.
- Nie wiecie, czego doświadczycie. Jedni przyjmą was życzliwie, inni nawet nie otworzą drzwi. Ważne jest wasze bezpieczeństwo. Jeśli otworzy wam gruby facet w bokserkach i koszulce na ramiączkach, nie wchodźcie! – żartobliwie doradzał młodym ewangelizatorom o. Tomasz Abramowicz SP.
Młodzież ze szkół pijarskich postanowiła wcielić w życie słowa, które papież Franciszek wypowiedział w Rio de Janeiro: "Chcę, żeby Kościół wyszedł na ulice, chcę, abyśmy się bronili przed tym wszystkim, co jest światowością, bezruchem, od tego, co jest wygodą, klerykalizmem, od tego wszystkiego, co jest zamknięciem w sobie".
Uklęknęli przed Najświętszym Sakramentem i poszli, podzieleni na 3-osobowe grupy, trochę niepewni, z Jezusem w sercach, obrazkami w dłoniach i nieśmiałym uśmiechem na ustach. Wchodzili do bloków zaznaczonych na mapach, które wcześniej dostali. Magda, Kasia i Rafał, maturzyści z Łowicza, bezskutecznie pukali od drzwi, do drzwi. Wszyscy są w pracy? W sobotę? Jak to możliwe, że nikogo nie ma w domu? Są, ale nie chcą rozmawiać. Większość myśli: "Świadkowie Jehowy". Ci, którzy zdecydowali się otworzyć, często na hasło: "Kościół" trzaskali drzwiami. Inni, uśmiechając się przepraszająco, tłumaczyli, że mają bałagan albo są zajęci.
Czy to naprawdę ma sens? Można zwątpić, ale licealiści nie dali za wygraną. Pukali dalej. Nagle pojawiła się kobieta, która zaprosiła ich do środka. Udało się! Słyszała o akcji, przepraszała, że nie upiekła ciasta, ale właśnie zmarł jej ktoś bliski... Jej sąsiadka przeżyła niedawno rodzinną tragedię. - Gdyby nie wiara w Boga, wylądowałabym w szpitalu psychiatrycznym - mówiła. Każda minuta rozmowy zacieśniała więź między ewangelizatorami i mieszkankami bloku - niby dla siebie obcy, ale w świetle wiary należący przecież do tej samej rodziny. W głoszeniu Dobrej Nowiny słowa nie wystarczą. Powtarzanie: "Bóg cię kocha" nic nie da. Przede wszystkim trzeba dać świadectwo, zachwycić innych swoją postawą.
W kolejnych drzwiach ukazał się chłopak w wieku studenckim. Długie włosy, zamglony wzrok. Jak powiedział o sobie - hipis. Uprzejmie zaprosił do środka. A tam pudła, torby, paczki - wyraźne ślady przeprowadzki. W przeciwieństwie do sąsiadów, nie wyprosił gości z powodu bałaganu. To nie wszystko! Na półkach stały podejrzane figurki, m.in. Buddy, kadzidła, przepełnione popielniczki, lalki voodoo... I jak tu mówić o Jezusie? A jednak - pozory mylą. Zazwyczaj omijamy takich ludzi szerokim łukiem. "Nie podejrzewamy ich" o niezwykłą wrażliwość, wiarę i miłość do ludzi... Tak "gęstych" rozmów nie zapomina się do końca życia.
Jakie były doświadczenia innych ewangelizatorów? Niektórym nie udało się wejść do żadnego mieszkania. Inni zatrzymywali się przy ludziach odpoczywających na zewnątrz i prowadzili z nimi długie rozmowy. Po co to wszystko? W osobach starszych ożywa wiara w to, że "ta dzisiejsza młodzież nie jest wcale taka zła". Może krótkie rozmowy i świadectwo wiary nastolatków w przyszłości zaowocują? A co na to sami ewangelizatorzy? - Baliśmy się, że nikt nas nie wpuści. To niesamowite doświadczenie, kiedy zupełnie obcy ludzie otwierają się przed nami, postanawiają nam zaufać. My stajemy się bardziej pewni siebie. Głoszenie Dobrej Nowiny nie jest łatwe, ale ma sens.