To nie była kara!

Bóg nie zabrał mi ręki i nogi. On dał mi drugie życie - przekonywał Jasiek Mela w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem.

W dzieciństwie energia wręcz go roznosiła – zawsze był podrapany i umorusany (nawet dwie „jedynki” sobie wybił), pełen szalonych pomysłów. – Dla takiego dziecka wypadek, w którym na kilka miesięcy ląduje się w szpitalu i to bez dwóch kończyn, to koniec świata. Chociaż to, że nie miałem ręki i nogi, to był „mały pikuś”. Ja straciłem nadzieję. Miałem wtedy 13 lat i do głowy by mi nie przyszło, że jeszcze tyle się w moim życiu wydarzy – opowiadał J. Mela (obecnie 25-letni) podczas spotkania promującego książkę Marcina Jakimowicza „Ciemno, czyli jasno. Jaki mowicz, takie rozmowy”, które odbyło się w kapitularzu krakowskiego klasztoru oo. dominikanów.

Książka jest zbiorem poruszających rozmów dziennikarza „Gościa Niedzielnego”, m.in. z o. Leonem Knabitem, Ireneuszem Krosnym, Jadwigą Basińską, Anną Golędzinowską, opublikowanych na łamach GN w latach 2008–2013. Jednym z jej bohaterów jest także Jasiek Mela.

Po wypadku, gdy leżał w szpitalu, początkowo kłócił się z Bogiem. – Myślałem: „Dlaczego?!”. Dlaczego zostawił mnie na wpół żywego? Czemu wcześniej spalił się nam dom i utopił się mój brat? Mówiłem: „Jakby tego było mało, to jeszcze zabrałeś mi rękę i nogę!” – wspominał Jasiek, który jako pierwszy niepełnosprawny człowiek (i pierwszy niepełnoletni) zdobył dwa bieguny, a potem dwa szczyty – Kilimandżaro i Elbrus.

W końcu zrozumiał, że na tę sytuację można spojrzeć z dwóch perspektyw. – Pierwsza to Bóg karzący mnie, grzesznika i głupca, który wszedł do budki transformatorowej. Druga to Bóg, który dał mi drugie życie. Bo po takiej ilości prądu, jaka przeszła przez moje ciało, powinienem się spalić i zginąć na miejscu. A jednak cudem przeżyłem, choć lekarze nie dawali mi szans. Zrozumiałem też, że byłem wielkim egoistą, gdy wyjąc z bólu, marzyłem o śmierci i samobójstwie. Musiałem żyć – dla mamy, dla której taki cios mógłby już być nie do udźwignięcia – mówił.

To był moment zwrotny nie tylko w powrocie Jaśka do zdrowia, ale także w powolnym i trudnym procesie uzdrawiania jego rodziny. – Nasza historia jest bardzo trudna. Kiedyś były w naszym domu alkohol i przemoc. Marzyłem, żeby ojciec odszedł, zniknął. W szpitalu, mając 13 lat, po raz pierwszy normalnie z nim rozmawiałem. Po raz pierwszy zobaczyłem też, że on płacze. Że mnie kocha. A gdy do tej pory pił i bił nas, to dlatego, że nie umiał inaczej, bo jego ojciec też go bardzo krzywdził – opowiadał J. Mela, podkreślając, że każde cierpienie ma sens i z każdego zła Bóg może wyprowadzić dobro.

Książka „Ciemno, czyli jasno” ukazała się nakładem Wydawnictwa „Niecałe” oraz Wydawnictwa Kurii Metropolitarnej „Gość Niedzielny”. Można ją kupić w dobrych księgarniach.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..