Wyrok w sprawie Polmozbytu to próba ratowania twarzy przez państwo, które zostawia w gospodarce same zgliszcza.
Siedem lat trwał ten jeden z najgłośniejszych w Polsce procesów. Tyle samo wlokła się powiązana z nim przez osoby głównych oskarżonych sprawa Krakowskich Zakładów Mięsnych. Tamta skończyła się umorzeniem, ta wyrokami. Ale Lecha Jeziornego, Pawła Reya i Grzegorza Nicię aresztowano ponad 10 lat temu! Dwaj pierwsi 8,5 miesiąca spędzili w więzieniu. Prof. Wiesław Chrzanowski – i wiele innych prawniczych autorytetów - wprost stwierdziło, że to był „areszt wydobywczy”. Metody, jakie stosowano wobec rodzin zatrzymanych, nie miały precedensu w żadnej z wielkich afer gospodarczych w Polsce. Krakowscy przedsiębiorcy stracili wszystko, trudno wycenić traumę, jakiej doświadczyły ich dzieci. Miasto i region straciły nowoczesną firmę, zniknęły miejsca pracy, w więzieniach z kryminalistami siedzieli ludzie, którzy stanowili tu biznesową elitę. Nie tylko ze względu na opozycyjną przeszłość i dominikańskie poręczenia. Byli elitą, bo przedsiębiorczość postrzegali jako budowanie nowych firm i tworzenie innowacyjnych rozwiązań, a nie bogacenie się na operacjach finansowych i korzystanie z państwowych zleceń.
Nie byli jedyni, których państwo potraktowało w ten sposób, ale ich historia nabrała wymiaru symbolicznego. Bo tu, jak w soczewce, zobaczyliśmy że prokuratura, urząd skarbowy, organa ścigania i wymiar sprawiedliwości potrafią niezwykle skutecznie działać… na szkodę obywateli.
Jakie dobro wyniknęło z 10 lat dręczenia ludzi i obracania gospodarczego sukcesu w zgliszcza? Żadne. Kto na tym skorzystał? Miasto? Region? Państwo? Nie. Kilku urzędników zrobiło błyskotliwe kariery. A w Polskę poszedł sygnał, że działając poza układem – nic się nie zdziała. Za to sporo można stracić.
Piątkowe uzasadnienie wyroku ws. Polmozbytu można podsumować terminem, który jeden z ekonomistów trafnie nazwał „wrogą interpretacją prawa”. Oskarżonym nie udowodniono kradzieży czy malwersacji. Po prostu uznano, że dla podejmowanych przez nich działań (słynny wykup menedżerski ) w Polsce nie będzie zgody. Sąd potrzebował na to siedem lat, a wyrok oparł na wątpliwych zeznaniach, bo wydobytych z wspólników oskarżonych w sposób, na który w Polsce też nie powinno być zgody.
Ten wyrok to nic innego, jak próba ratowania twarzy przez państwo. Próba przekonania wszystkich, że cały ten bezsensowny łańcuch represji i całe to dzieło zniszczenia jednak miało sens. Bo oto udało się dopaść „przestępców”.
Czy to kogoś przekona? Mało prawdopodobne, bo (zwłaszcza takie) wyroki nie mają mocy zmieniania rzeczywistości. Nie wymażą tego, co cała Polska zobaczyła – w tym i w stu innych przypadkach. Że państwo, tak bezradne wobec raka korupcji, potrafi użyć całej swej potencji, by zniszczyć rodzimych przedsiębiorców. W imię czego?