Po traumie, jaką rodzinie zafundowało państwo, prokuratura umorzyła sprawę. Ale to nie koniec koszmaru.
Dzieci państwa Bajkowskich przeżyły rozpaczliwe dni rozłączenia z rodzicami. Już nie mówiąc o tym, co przeżywali sami rodzice. W czwartek, po prawie roku od decyzji sądu, który wydał decyzję o ograniczeniu praw rodzicielskich i natychmiastowym odebraniu rodzicom 13-letnich bliźniaków i ich 10-letniego brata (chłopcy trafili do domu dziecka) prokuratura umorzyła postępowanie. Dowiadujemy się oto, że „nie było czynów zabronionych i naruszenia nietykalności cielesnej dzieci”.
O jak miło. Tylko „kto im łzy powróci?” – że tak zacytuję świętą królową Jadwigę. Kto powetuje potworną krzywdę, jaka spotkała tę rodzinę? Kto zwróci dzieciom przepłakane bezsenne noce w bidulu? Państwo się zatroszczyło, bo państwo czuwa, żeby żadna przemoc dzieci nie dotknęła. A wydzieranie dzieci rodzicom, to już żadna przemoc nie jest. Bo „w instytucjach jest mniej patologii niż w rodzinach”, jak powiedział pewien psycholog w telewizji. Państwo dba o integralny rozwój dzieci, a wiadomo, że nigdzie się tak dobrze dzieci nie rozwijają, jak pod czułą opieką urzędników, z dala od rodziców.
Ludzie, którzy doprowadzili do tego dramatu, oczywiście niczemu nie są winni, nieeee. Przeciwnie, jeszcze im się nagroda należy, oni przecież tylko zgłosili co trzeba gdzie trzeba.
Takie mamy przecież prawo.
Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie powiedziała dziś, że chłopcy nie skarżyli się na zachowanie rodziców, zeznali natomiast, że dostawali kary za niewłaściwe zachowanie: przeklinanie, bicie brata. A jakież to kary? Zakaz gry na komputerze, jedzenia słodyczy, wychodzenia na dwór.
Straszne, prawda? Okazuje się, ze ci zwyrodniali rodzice dopuścili się próby wychowania swoich dzieci! Co więcej, zarówno rodzice, jak i dzieci, zeznali, że ojciec w wyjątkowych wypadkach… ach, ach!… dawał klapsy. Co prawda było to bardzo sporadyczne, po wielokrotnych upomnieniach i gdy rozmowa z dzieckiem nie przyniosła rezultatu.
„To zachowanie nie miało na celu dręczenia, upokarzania dziecka, a jedynie jego zdyscyplinowanie” – poinformowała pani rzecznik. Zaznaczyła jednak: „Oczywiście, uznać należy je za wysoce naganne i niezgodne z obecnymi kierunkami zawartymi w orzecznictwie i praktyce prawnej, co więcej nie może ono być ani akceptowane, ani też tolerowane”.
Ludzie, czy my żyjemy w normalnym kraju? Co jest naganne? Że tata da dziecku klapsa, gdy nie pomagają żadne inne metody? Tak mogą gadać tylko pięknoduchy, które o wychowywaniu dzieci naczytały się w książkach psychologów, którzy własne porażki wychowawcze powetowali sobie stworzeniem wychowawczej utopii. Co nie może być tolerowane? Że rodzice niekoniecznie mają słuszniacką wizję świata, wedle której rzeczywistość ma pasować do wymyślonych za biurkiem teorii?
Owszem, od czasu wejścia w życie haniebnej ustawy „o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie”, nawet klaps stał się niezgodny z prawem. I zdecydowano o tym w państwie, w którym każdego dnia legalnie morduje się dwoje dzieci, bo są podejrzane o chorobę.
Sprawa Bajkowskich pokazuje, jak skrajną arogancję i brak szacunku dla rodziny może okazać państwo. Ta obrzydliwa ustawa „antyprzemocowa” wydała już niejeden zatruty owoc. Sprawa państwa Bajkowskich jest jednym z nich. Bardzo dorodnym.
Jeśli rodzice w Polsce mają wychowywać normalne dzieci, prawo nie może dawać urzędnikom władzy nad rodzinami. To nie do państwa należy ocenianie, co trzeba zrobić, żeby dziecko wyrosło na ludzi (nie mówimy o znęcaniu się, ale aby temu przeciwdziałać, nie trzeba było żadnej nowej ustawy). Chyba że władza chce, żeby następne pokolenia wyrastały na coraz gorszych bęcwałów, coraz bardziej zapatrzonych w koniec własnego nosa. Coraz bardziej mam wrażenie, że tego właśnie chce.
Uzupełnienie:
Jak się dowiadujemy, umorzenie sprawy w prokuraturze nie kończy jeszcze koszmaru, jaki Państwu Bajkowskim zgotowano. Sprawa wciąż trwa w sądzie rodzinnym, nie zamknięto też badań w instytucie ekspertyz sądowych i nie wiadomo, kiedy sprawa się zakończy.