Przy klasztorze oo. dominikanów odbyła się kolejna już akcja „Ciacho za ciacho”.
Na klasztornych krużgankach roznoszą się zapachy azjatyckich przypraw i polskich ciast, rozbrzmiewa muzyka rodem z Indii… Grupa charytatywna „Szpunt” po raz kolejny organizuje tam kiermasz „Ciacho za ciacho”, na którym przez cały dzień można kupić słodkości, świąteczne ozdoby i książki, w niższych niż zwykle cenach. Zebrane w ten sposób pieniądze zostaną przekazane na potrzeby Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya.
Ta placówka leczniczo-wychowawcza znajduje się w centralnej części Indii. Została założona przez ks. Adama Wiśniewskiego SAC. pallotyna i lekarza, który prawie 45 lat temu postanowił pomagać najbiedniejszym z biednych. Od 1989 r. pracuje tam dr Helena Pyz, polska lekarka, która porusza się na wózku inwalidzkim.
Ośrodek ma stałych mieszkańców - ok. 100 osób dorosłych i ok. 500 dzieci. To pacjenci, którzy nie mają gdzie wrócić, samotne kobiety, jak i rodziny, które zdecydowały się służyć trędowatym. Jest tam także internat dla dzieci osób trędowatych, bo w normalnej indyjskiej szkole nie mogłyby zdobyć wykształcenia. Nauczyciele nie sprawdzaliby im prac domowych, a pozostali uczniowie nie chcieliby siedzieć z nimi w ławkach. Cały czas w kulturze jest bowiem obecny mit o nieuleczalności trądu.
Do zakupy ciast i książek, czyli wsparcia ośrodka pomagającego chorym na trąd w Indiach, nikogo nie trzeba dwa razy namawiać Dominika Cicha /GN - To choroba przenoszoną drogą kropelkową, mało agresywna, ale przy zagęszczeniu i niedożywieniu Hindusów łatwo się roznosi. Jej leczenie trwa stosunkowo długo - od pół roku do 2 lat, przy pomocy określonych antybiotyków, które finansuje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Mieszkańcy ośrodka chorują też na inne choroby, dlatego my zapewniamy im opiekę medyczną. „Normalny lekarz” nie przyjmie trędowatego, bo straciłby wówczas innych pacjentów, obawiających się zarażenia - opowiada Anna Sułkowska, kierownik Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya, który znajduje się w Warszawie.
To właśnie tam pracują ludzie koordynujący akcję „Adopcja Serca”, obejmującą wszystkie dzieci z placówki. Dodatkowo w tym miejscu przygotowuje się wolontariuszy i zbiera pieniądze na potrzeby Jeevodaya (w sanskrycie „świt życia”).
Anna Sułkowska rozpoczęła swoją przygodę z ośrodkiem przed kilkunastu laty, gdy pojechała w odwiedziny do dr Heleny Pyz.
- Czasem opowiadam, jak mała dziewczynka włożyła mi rączkę do mojej dłoni. Ile razy wychodziłam z mojego pokoju, jakimś dziwnym trafem ta rączka z powrotem wracała do mojej dłoni. Tak sobie ją wzięłam, że już zostałam dla niej i kilkuset innych - mówi.
Więcej informacji o ośrodku można znaleźć tutaj: www.jeevodaya.org.