Stare porzekadło, że lepsze jest wrogiem dobrego nie straciło swej aktualności. Przez ostatnie kilka lat w wielu miejscach Krakowa rozmieszczono nowoczesne, eleganckie, łatwe w obsłudze automaty do sprzedaży biletów. Można w nich było kupić nie tylko bilety jednorazowe, lecz także przedłużać elektronicznie ważność plastikowych biletów miesięcznych. Ta ostatnia możliwość rozładowała kilometrowe kolejki, w jakich stano wcześniej w punktach sprzedaży biletów.
Krakowianie i turyści byli zadowoleni, a mieszkańcy innych miast zazdrościli nam takich ułatwień. Nie wiem, co podkusiło MPK, że w grudniu zaczęło wymieniać te sprawdzone automaty na „nowocześniejsze”. Tymczasem nowe maszyny nie dość, że są ohydnymi czarnymi pudłami, to do tego są trudne w obsłudze, wszystko działa w nich na opak i często się psują. To, co było w nich po lewej, teraz jest po prawej stronie, i na odwrót. Na anulowanie transakcji, co czasem jest konieczne, trzeba czekać kilka minut. To wszystko dezorientuje i irytuje klientów. Do tego na pewno obciąża budżet MPK. Po co więc „jedzono tę żabę”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się