Wciąż czuję ciepło Jego ojcowskiej dłoni - mówi s. Bożena Leszczyńska OCV, Miłosierna Samarytanka pracująca w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu.
Anioł, który leczy rany
Posługa s. Bożeny, wyróżnionej w tegorocznej 10. edycji plebiscytu na Miłosiernego Samarytanina Roku, organizowanego przez Wolontariat św. Eliasza, w szpitalu dziecięcym rozpoczęła się w Warszawie, gdy wstąpiła do zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa.
- To właśnie tam, w oczach ciężko chorych, bezbronnych dzieci, doświadczających cierpienia i samotności, ujrzałam Jego oczekiwanie na moją miłość, ujrzałam Oblicze Dzieciątka Jezus i jednocześnie Oblicze Jezusa Ukrzyżowanego. Jego słowa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”, stały się moją codzienną dewizą - mówi.
Później była wolontariuszką w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, przeszła też poważną operację serca. - Ofiarowane mi przez Boga nowe życie, wymodlone także przez chore dzieci, zaowocowało otrzymaniem pracy w szpitalu w Prokocimiu i decyzją o podjęciu indywidualnej formy życia konsekrowanego, by móc całkowicie poświęcić się służbie cierpiącym - wyznaje s. Bożena.
Od tej pory jest w szpitalu całymi dniami: pociesza, ociera łzy, dodaje sił, a przede wszystkim, angażując się w duszpasterstwo, służy chorym dzieciom jako nadzwyczajny szafarz Komunii św., pomaga też w przygotowaniu do przyjęcia sakramentów i prowadzi bibliotekę religijną, by zapewnić pacjentom i ich opiekunom dostęp do dobrej lektury i filmów. Każdy, kto ją poznał, mówi: to dobry duch szpitala, jasny promień słońca i nadziei, anioł chodzący po ziemi, którego dobroć leczy każdą ranę…
Dla rodziców, którzy stracili dziecko, często jest jego dobrym wspomnieniem. - Dzięki tym dzieciom, małym Aniołom, które niewidzialnymi skrzydłami potrafią człowieka z człowiekiem połączyć, staję się cząstką ich rodzin. Ciężko chory na serce Krzyś nie myślał o sobie, lecz martwił się, że jego mama w wypadku straciła jedyną siostrę. Prosił mnie, byśmy się zaprzyjaźniły, bo wtedy mamie będzie lżej… Odszedł w Niedzielę Miłosierdzia 1999 r. Przyjaźń z jego mamą trwa już 15 lat - wspomina s. Bożena.
Cierpienie zbawia świat
W chorych dzieciach dostrzega też specjalnych wysłanników Boga na ziemię. - One widzą więcej, są bardzo dojrzałe i mają wielką wiarę. Przekazują dorosłym prawdy, których nie wyczyta się w książkach. Wskazują na Boga i niebo. Nie rozumiem ich cierpienia, ale wierzę, że ono zbawia świat. Tak, jak cierpienie Chrystusa na Krzyżu. One naprawdę Jezusowi pomagają dźwigać Krzyż. Kilkunastoletni Jakub powiedział mi, że z lękiem patrzy na to, co dzieje się na świecie - wojny, zbrojenia i dlatego swoje cierpienie Bogu ofiaruje, bo może w ten sposób ocali czyjeś życie - opowiada s. Bożena.
Siostra często przyjaźni się też z dziećmi, które odzyskały zdrowie i tymi, które wciąż walczą, choć nie są już w szpitalu.
- Zapewne nie byłoby mnie wśród chorych dzieci, gdyby nie pomoc ludzi, którzy sami służąc chorym, najlepiej rozumieli potrzebę i wartość tej posługi. Szczególnie wdzięczna za okazane mi miłosierdzie jestem dwóm osobom: s. dr Elżbiecie Krawczyk, Małej Siostrze Jezusa, która wspiera mnie swą przyjaźnią od 25 lat, a gdy miałam operację serca, zrobiła wszystko, by pomóc mi wyzdrowieć oraz ks. dr. hab. Lucjanowi Szczepaniakowi, lekarzowi i niestrudzonemu kapelanowi szpitala w Prokocimiu. Sam jest dobrym samarytaninem i pomaga mi, by moja służba w szpitalu była jak najpiękniejszą odpowiedzią na Boże wezwanie - mówi s. Bożena.