Miłosierna Samarytanka Marianna ma już ponad 80 lat, lecz energii jej nie brakuje.
W swoim życiu przeszła już nie jedno: niezliczone choroby - w tym nowotwory, 12 różnych operacji ("naprawiających" m.in. oczy, nerki, nogi), wylew.
Kiedyś lekarze powiedzieli jej nawet, że chodzić więcej nie będzie, konieczny będzie wózek inwalidzki. Ona jednak im ni uwierzyła. Zaufała natomiast Bogu i gorąco się modliła. W efekcie najpierw wózek zamieniła na dwie kule inwalidzkie. Potem z kuli zrezygnowała i okazało się, że wystarczy jedna laska.
Podpierając się na niej przemierza każdego dnia wiele kilometrów, załatwia niezliczoną ilość spraw tym, którzy sami załatwić ich nie mogą. Pomaga potrzebującym, chorych odwiedza. Jest po prostu jak balsam na rany cierpiących.
Potrzebujących najczęściej spotyka sama - a to w parafii Pana Jezusa Dobrego Pasterza na krakowskim Prądniku Czerwonym, a to w przychodni, a to w tramwaju, albo ktoś jej podszepnie, że zna starszą, cierpiącą i samotną osobę…
Więcej pani Mariannie mówić nie trzeba. Lekko pochylona, wsparta na lasce, z zarzuconą na plecy siatką pełną niezbędnych drobiazgów, z wiarą w sercu i ciepłym uśmiechem na twarzy idzie, pociesza i wnosi radość w czyjąś szarą codzienność. „Przyszło moje słoneczko!” - słyszy już od progu.
- Ja nic wielkiego nie robię - mówi skromnie pani Marianna. - Należę do Odnowy w Duchu Świętym, dużo się modle i przenikliwie patrzę, czego komu potrzeba. Nie bez powodu Pan Jezus powiedział przecież, że „błogosławieni miłosiernego serca, albowiem oni miłosierdzia dostąpią - dodaje.
Gdy przychodzi do swoich podopiecznych, strawy duchowej zabraknąć więc nie może - najważniejsza jest wspólna modlitwa (Koronka, Różaniec, prośby do Ducha Świętego o cierpliwość i wytrwałość w chorobie). Czasem też trzeba komuś „załatwić” odwiedziny księdza, by chory mógł się wyspowiadać i przyjąć Komunię.
- W Popielec popiół roznosiłam, w Wielkim Poście odprawiałam też po drogach Gorzkie Żale i Drogę Krzyżową. Uczę też moich chorych, że warto cierpienie Bogu ofiarować. Mówię im, że nie trzeba pytać Go dlaczego choroba nas dotyka, ale co On chce nam przez to powiedzieć? Czego nauczyć? Oprócz modlitwy czasem też trzeba komuś ogrzać nogi termoforem, albo zanieść okulary do naprawy, bo sam już sobie zanieść nie może. Ja jeszcze mogę, więc pomagam - uśmiecha się pani Marianna.
Robi też wiele innych, z pozoru drobnych, ale tak naprawdę ważnych rzeczy. Załatwia naprawę sprzętu domowego albo zanosi do urzędów różne dokumenty, organizuje instalację telefonu, odwiedza groby bliskich swoich podopiecznych. Przynosi zupę w słoiku i karmi, bo nie wszyscy dadzą radę jeść samodzielnie. Kupuje różne rzeczy i często dokłada do tych zakupów ze swojej skromnej renty! A do tego pomaga zażywać leki, masuje obolałe mięśnie, podcina włosy, paznokcie…
- Wszyscy mamy swoje Mount Everest. Wspinamy się całe życie i trudzimy. Ja ostatnio nie wiele mogę, ale tę część życia, którą mi Bóg darował i przedłużył, na Jego chwałę oddałam i robię wszystko, by Mu się podobać. Niektórzy mówią, że ja nawet z kamienia wodę wycisnę, bo ciągle coś wymyślam! I choć lewa moja strona jest głucha, a ręka drży - żyję drugą połową. I dopóki sił starczy, chcę pomagać innym - zapewnia Miłosierna Samarytanka Roku 2013, wyróżniona w 10. edycji plebiscytu organizowanego przez krakowski Wolontariat św. Eliasza.
„Pani Marianna jest dobrem chodzącym, skarbem społeczności lokalnej i gigantem ducha” - napisali ci, którzy na nią oddali swój głos. Mieli rację!