Dobro rodziny (według sądu)

Orzeczenie krakowskiego sądu w sprawie rodziny Bajkowskich trudno nazwać złym, choć w pełni dobre też nie jest. Sprzeciw budzi natomiast jego uzasadnienie.

Mecenas Barbara Sczaniecka, adwokat Karoliny i Bartosza Bajkowskich, po odczytaniu uzasadnienia decyzji o ograniczeniu praw rodzicielskich małżonków, objęciu rodziny nadzorem kuratora sądowego i skierowaniem rodziny na terapię powiedziała dziennikarzom, że „niektóre sformułowania ją zdziwiły”. Łagodnie powiedziane.

Sąd przez pół godziny podkreślał bowiem, że cały czas zagrożone jest dobro synów państwa Bajkowskich, a przyczyną wszelkich problemów jest chłód emocjonalny panujący w rodzinie. Powoływał się przy tym (po części) na opinię sporządzoną przez Rodzinny Ośrodek Diagnostyczno-Konsultacyjny, wydaną wiele miesięcy temu i rozdrapującą sprawy, które są już przeszłością.

Ale nie to jest najsmutniejsze. Bardziej zaskoczyło, że sąd podtrzymał swoją opinię, iż odebranie rodzicom dzieci w marcu ub. roku (przypomnijmy – sprzed szkoły i pomimo oporu stawianego przez chłopców, którzy przed zabraniem się bronili) i umieszczenie ich w domu dziecka było „drastyczne, ale w pełni uzasadnione i właściwe, miało bowiem na celu zmianę postawy rodziców i poprawę sytuacji rodzinnej”. Stop. Cel nie uświęca środków. Zarówno podczas tej akcji, jak i poprzedniej, nieudanej (gdy rodzice nie zgodzili się na zabranie dzieci z domu) dobro dzieci na pierwszym miejscu na pewno nie było zachowane. Czy któryś z biegłych, którzy przyłożyli wtedy rękę do takiego rozegrania sprawy, bo „założyli, że odseparowanie dzieci od rodziców sprowokuje ich do zmiany zachowania”, chciałby zostać wsadzony przed miejscem swojej pracy do policyjnego samochodu tak, jak wsadza się przestępców? Myślę, że nie, nawet gdyby wszyscy mądrzy tego świata uznali, że jest to właściwe i uzasadnione. Co czuła wtedy trójka dzieci? Można sobie to tylko wyobrazić i nie wierzę, że ta scena skasowała się już z ich pamięci albo pozostała bez wpływu na ich rozwój emocjonalny. A przecież to jest właśnie to, co sąd tak mocno podkreśla i trudno nie zauważyć, że sam do ewentualnych zaburzeń u chłopców też się przyczynił. Trzy miesiące spędzone w domu dziecka sielanką (lepszą od domu rodzinnego) też nie były i na wrażliwej dziecięcej psychice na pewno się odcisnęły.

Specjaliści z zakresu prawa rodzinnego od początku komentowali to krótko: wyrok i odebranie dzieci były wypaczeniem idei prawa, bo tylko w skrajnych przypadkach, gdy zagrożone jest zdrowie i życie dzieci, należy je natychmiast odebrać. W innych sytuacjach rodzinę trzeba wspierać, a nie rozbijać. Okazuje się jednak, że dramat zafundowany dzieciom był – według sądu – w jak najlepszym porządku. Słysząc to, trudno oprzeć się wrażeniu, że bardziej chodzi tu o niepodważenie autorytetu tych, którzy decyzje podejmowali, a nie o faktyczne dobro chłopców.

Dobrze, że sąd zauważył, iż ważną rolę w sprawie odegrały media i opinia publiczna, choć wymiar sprawiedliwości interpretuje ją nieco „po swojemu”. Uważa bowiem, że nagłośnienie wszystkich wydarzeń pomogło zmienić sytuację w domu państwa Bajkowskich. Powiedziałabym raczej, że dzięki mediom, które pokazywały kolejne wydarzenia i o zdanie pytały ekspertów, sprawa nabrała tempa, nie była w nieskończoność odraczana, a dzieci szybciej wyszły z domu dziecka.

Nie twierdzę, że w rodzinie państwa Bajkowskich żadnych problemów (także natury emocjonalnej) nie było i nie ma. Są, tak jak w każdej rodzinie, bo nie znam domu, który byłby idealny, i w którym nikt symbolicznego choćby klapsa dziecku by nie dał. Idąc jednak tokiem rozumowania biegłych, dzieci wielu znajomych już dawno powinny na jakiś czas zostać odseparowane od rodziców i trafić do domów dziecka. Żeby wszyscy od wszystkich sobie odpoczęli (i coś w sobie na lepsze zmienili). Oby nikt na taki pomysł nie wpadł, a ci, którzy rodzinie chcą pomagać, niech nie szkodzą w zakamuflowany sposób.


O sytuacji rodziny Bajkowskich piszemy także w tekście Pomoc, a nie represja.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..