W domu państwa Kowalskich trwają przygotowania do posiłku. Mama gotuje, chłopcy się droczą, a siedmioletnia Helenka, czyli przyszła siostra Faustyna, pilnie czyta żywoty świętych…
Po posiłku (oczywiście jedzonym drewnianymi łyżkami, ze wspólnej miski) cała rodzina wyrusza do kościoła na Nieszpory. Tak rozpoczyna się historia o świętości s. Faustyny, którą w najnowszym spektaklu opowiadają aktorzy Sceny Papieskiej działającej przy Instytucie Dialogu Międzykulturowego im. Jana Pawła II.
Dlaczego twórcy przedstawienia postanowili przygotować sztukę właśnie o tej świętej? – Nasze próby odbywają się bardzo blisko Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, więc nie mogło być inaczej. Chciałem przybliżyć postać kochanej siostry Faustyny, o której tak często mówił mój autorytet, Jan Paweł II – tłumaczy Leszek Pniaczek, reżyser spektaklu.
– Sztuka o św. Faustynie była także moim marzeniem, bo to właśnie w Łagiewnikach wielokrotnie czerpałam łaski duchowego spokoju i życiowej werwy. A mój mąż jakby czytał w moich myślach – dodaje żona reżysera, Elżbieta.
– Przygotowania do tego spektaklu były dla mnie prawdziwym spotkaniem z siostrą Faustyną, a przez nią z Bożym Miłosierdziem. Odkrywałam na nowo tę tajemnicę – mówi Iza Kowalczyk, która wcieliła się w postać świętej. – Pan Leszek uczył nas technik aktorskich, ale chciał też, by przedstawienie było dla nas indywidualnym przeżyciem. Mówił: „Najpierw idź do kościoła, uklęknij przed Panem Jezusem i pomódl się”. To były duchowe rekolekcje – dodaje utalentowana aktorka.
Próby do spektaklu były także ogromnym przeżyciem dla jej koleżanki Gabrysi pochodzącej z Ukrainy, która gra jedną z sióstr zakonnych. – Mogłam założyć prawdziwy habit, który udostępniły siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że w welonie nawet mi do twarzy – śmieje się. Gabrysia marzy o tym, by sztukę zobaczyli Polacy mieszkający na Ukrainie, np. w jej rodzinnych Mościskach. – Na pewno mieszkańcy mojej miejscowości mogliby wiele zaczerpnąć z tego przedstawienia. Bo ono nie kończy się tutaj, na scenie, ale rozwija w całym życiu – mówi.
Leszek Pniaczek twierdzi, że jeśli uda się zebrać odpowiednią kwotę, z pewnością teatr skorzysta z zaproszenia i pojedzie z przedstawieniem za granicę, by jak najwięcej ludzi mogło je zobaczyć. – Tak naprawdę ten spektakl nie jest do oglądania, ale do przemyślenia – mówi. – Mam nadzieję, że każdy widz po powrocie do domu weźmie do rąk „Dzienniczek” – dodaje. – Nie byłoby tego teatru, gdyby nie kard. Stanisław Dziwisz. Chciałbym mu podziękować za to, co robi dla mnie, kultury i sztuki – podsumowuje Leszek Pniaczek.