O sposobach na żebranie i o tym, jak nie dać się oszukać proszącym o pomoc, z Łukaszem Filkiem i Karoliną Gajdą, streetworkerami Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, rozmawia Monika Łącka.
Monika Łącka: Scena pierwsza. Do tramwaju wsiada mężczyzna, najczęściej narodowości romskiej, z akordeonem w ręce. Zaczyna grać, a jego kilkuletnie dziecko rusza w tłum – patrzy prosząco wielkimi oczami i potrząsa kubeczkiem po kawie. Niektórzy wrzucają złotówki, bo jak mu odmówić, i może uszy szybciej przestaną boleć...
Karolina Gajda: Lepiej nie dawać nic, bo skoro wrzucamy złotówki do kubeczka, to dla grającego pana jest to sygnał, że trafił na żyłę złota. Będzie grał częściej, bo dla niego jest to sposób na zarabianie pieniędzy. Warto przypomnieć, że regulamin MPK zabrania gry na instrumentach muzycznych w tramwajach i autobusach.
Scena druga. Po Mszy z kościoła w centrum miasta wychodzi tłum wiernych. Niektórzy obojętnie mijają klęczącą w przedsionku osobę. Inni zatrzymują się, wyjmują portfel. Nie wiedzą, że ta osoba klęczy tam codziennie, a czasem mocno czuć od niej woń alkoholu.
Łukasz Filek: Przedsionek kościoła nie jest miejscem do mieszkania, a żebranie nie rozwiązuje problemów. Przeciwnie – jeszcze bardziej je pogłębia i utwierdza w przekonaniu, że nie warto starać się wyjść na prostą, lepiej siedzieć i żebrać, a otrzymane pieniądze wydawać na alkohol. W normalnych warunkach głód, zaniedbanie higieniczne, smród powinny bezdomnemu przeszkadzać. Jeśli jednak zaczyna mu się opłacać taki tryb życia, to do łaźni nie pójdzie, woli „ogrzewać się” alkoholem. Choć żebrzący człowiek często wzbudza litość, to dając złotówki, nie pomagamy, ale szkodzimy. Jeśli naprawdę chcemy pomóc, lepiej wspierać instytucje, które „wyciągając” bezdomnych na prostą, wymagają od nich trzeźwości i podjęcia jakiegoś zajęcia. Gdy komuś będzie na tym zależało, przyjmie propozycję proboszcza kościoła, przy którym do tej pory siedział, by zamiatał liście wokół świątyni.
Żebrzący przed kościołem próbują też chyba działać na nasze sumienie?
K.G.: Kościół i zakony od zawsze kojarzone są z dobroczynnością, a prawdopodobieństwo, że ludzie wychodzący z Mszy dopiero co słyszeli o byciu dobrym i pomaganiu potrzebującym, jest duże. Warto więc to wykorzystać, mówiąc, że od wczoraj nic się nie jadło i prosząc o złotówkę na bułkę. Ostatnio mieliśmy doczynienia z pewną starszą i bardzo przedsiębiorczą kobietą, która żebrała przy jednym z kościołów w Nowej Hucie. Ludzie mają tam dobre serca, a ona zobaczyła w tym dobry biznes.
Ł.F.: Dowiedzieliśmy się, że ta pani ma gdzie mieszkać, sama opłaca sobie składki zdrowotne i emerytalne w ZUS, kupuje sobie jedzenie, a przed kościół dojeżdża tramwajem, na zakończenie Mszy św. Pomocą, oczywiście, nie jest zainteresowana. Dzięki współpracy z proboszczem odbyliśmy spotkanie z parafianami, którzy sprawę zrozumieli. Gdy niedawno z nią rozmawialiśmy, powiedziała, że przez nas straciła pieniądze i zagroziła, że poda nas do sądu za nękanie. Parafian zaczęła też straszyć piekłem, bo za mało jej dają.
O złotówkę na chleb często proszą też żebrzący przed sklepami. Pieniędzy nie dam, ale zdarzyło mi się kupić komuś chleb. A gdy kiedyś poradziłam pewnemu panu, by poszedł do jadłodajni prowadzonej przez ojców kapucynów i siostry felicjanki, i zacytowałam słowa o. Henryka Cisowskiego OFMCap, że w Krakowie nikt nie ma prawa być głodny, to jego spojrzenie mówiło wszystko...
Ł.F.: W Krakowie każdego dnia wydawanych jest ok. 2 tys. porcji obiadowych, a dodatkowo wiele parafii i zakonów pomaga „po cichu”. Niektórzy zaradni bezdomni zjadają nawet 2-3 obiady dziennie. Osobom ubogim, które zwrócą się o pomoc do MOPS, dzięki współpracy z Urzędem Miasta, przysługują też obiady w wybranych barach mlecznych.
K.G.: Proszenie o złotówkę na chleb jest sprawdzoną metodą żebrania. Warto zauważyć, że w większości przypadków zaczepiane są osoby wychodzące ze sklepu, bo przecież nie mają już czasu, by wrócić i coś kupić. Łatwiej dać pieniądz i iść dalej. Gdy jednak żebrzący trafi na kogoś, kto woli kupić mu chleb, często nie odmawia, bo wie, że musi dbać o wizerunek – choćby nawet potem miał to jedzenie wyrzucić. Niekiedy otrzymanie jedzenia jest wygodne, bo nie trzeba już iść na Skawińską, gdzie codziennie wydawany jest suchy prowiant.
Kilka dni o temu o złotówkę prosił czekających na tramwaj kuśtykający pan. Zapytałam, ile zarabia miesięcznie na takim proszeniu o pomoc. Wyraźnie zbity z tropu odpowiedział: „Mało” i szybko się oddalił.
Ł.F.: Jeśli żebrzący stoi min. 8 godzin dziennie w miejscu, w którym w ciągu godziny przechodzi ok. 100 osób, i tylko co dziesiąta wrzuci mu złotówkę lub więcej, to miesięcznie jest w stanie uzbierać ok. 2,5 tys. zł. Jeśli żebrzący jest nieco bardziej pomysłowy i ma opracowany lepszy warsztat – opowiada np. historię o swojej chorobie, kwota może być większa. Mieliśmy np. do czynienia z panią, która sama robiła sobie dużą ranę na twarzy, mówiąc, że ma raka skóry i zbiera na leczenie. Okazało się, że nie tylko ma gdzie mieszkać, ale że „do pracy” co rano przywozi ją syn (dobrym autem), a pani każdego dnia na zakupy wydaje ok. 200-300 zł (wymieniając je wcześniej w kantorze, bo stojąc na Floriańskiej często dostawała dolary i euro).
Już widzę maile od oburzonych Czytelników, którzy powiedzą, że bez serca jestem i „wrzucam wszystkich do jednego worka”, bo przecież niektórzy rzeczywiście potrzebują pomocy...
K.G.: Ci, którzy rzeczywiście jej potrzebują, korzystają z ofert naszej czy innych instytucji. Chcą wyjść na prostą, choć początkowo jest im ciężko. Ci, którzy w bezdomności i żebraniu zobaczyli dobry interes, nie przychodzą na spotkania, uciekają od nas, wymyślają różne historie, są nachalni w żebraniu, a pieniądze wydają np. na alkohol. To dlatego w wakacje, gdy w Krakowie przybywa zarówno turystów, jak i osób żebrzących, po raz kolejny mówimy, by nie dawać pieniędzy na ulicy.