To, co spotkało Kazimierza Drabika, pokazuje, z jakimi problemami zmagają się w naszym kraju niektórzy ciężko chorzy, niepełnosprawni, renciści i inwalidzi.
O dramacie Kazimierza Drabika z Kasinki Małej było głośno w mediach w pod koniec sierpnia. Ci, którzy w tym czasie wyjechali na wakacje i odizolowali się od zgiełku medialnego z pewnością nie wiedzą, o co chodzi. Warto więc w kilku słowach przypomnieć sedno sprawy.
56-letni Kazimierz od kilkunastu lat choruje na cukrzycę, która powoli i systematycznie pustoszy jego organizm. W 2009 roku lekarze musieli amputować mu prawą nogę, poniżej kolana. W 2010 roku pan Kazimierz stanął przed Powiatową Komisją do Spraw Niepełnosprawności w Limanowej, która orzekła, że jego stan zdrowia można określić jako niepełnosprawność znaczną. To orzeczenie zostało wydane na okres 4 lat.
W maju bieżącego roku inwalida stanął przed tą samą komisją w Limanowej, która tym razem orzekła, że jego niepełnosprawność już nie kwalifikuje się do grupy niepełnosprawności znacznej, lecz należy ją określić jako tylko umiarkowaną. To nie była tylko kosmetyka stylistyczna. Za tym nowym określeniem poszły konkrety. Chory stracił 207 zł zasiłku pielęgnacyjnego do renty, a także kartę parkingową dla niepełnosprawnego.
Orzeczenie komisji powiatowej brzmi kuriozalnie, ponieważ ma niewiele wspólnego z rzeczywistym stanem zdrowia Kazimierza Drabika. Pani lekarz orzecznik zupełnie nie wzięła pod uwagę, że cukrzyca nie próżnowała i zaatakowała drugą nogę, w wyniku czego chory cierpi na tzw. ropowicę, ma otwarte rany w stopach, uniemożliwiające nie tylko chodzenie, ale nawet wspieranie się na nodze. W tej sytuacji tłumaczenie Wojewódzkiej Komisji do Spraw Niepełnosprawności, do której Kazimierz Drabik wniósł odwołanie od decyzji komisji powiatowej, brzmi nieprawdopodobnie. Otóż wojewódzka komisja twierdzi, że komisja powiatowa nie popełniła błędu.
Casus Kazimierza Drabika pokazuje z jakimi problemami zmagają się w naszym kraju niektórzy ciężko chorzy, niepełnosprawni, renciści i inwalidzi. I nie są to tylko odosobnione przypadki. Można odnieść wrażenie, że w Polsce człowiek chory traktowany jest przez rządzących jak niepotrzebne obciążenie budżetu państwa. I nie są to puste słowa, podszyte niechęcią do obecnej władzy. Nie da się ukryć, że od kilku lat kolejni ministrowie zdrowia głowią się nad tym, w jaki sposób państwo ma zaoszczędzić kosztem chorych. I w tym ich pomysłowość nie zna granic.
Sztandarowy pomysł to wycofywanie z listy leków refundowanych drogich lekarstw potrzebnych ciężko chorym. To woła o pomstę do nieba. Podobnie bezduszne bywa traktowanie niepełnosprawnych i inwalidów, którzy są nierzadko przekonywani przez lekarzy-orzeczników, że mogą pracować, byle tylko się przekwalifikowali i zaczęli wykonywać inny zawód.
Kazimierz Drabik należy do grupy tych, którym dano do zrozumienia, że są zdrowsi niż im się wydaje. On sam choroby i kalectwa sobie nie wymyślił. Każdy, kto go widział i rozmawiał z nim wie, że potrzebuje nieustannej opieki. Tymczasem w świetle obecnych standardów w zakresie kwalifikowania do znacznego stopnia niepełnosprawności pan Kazimierz nie spełnia kryteriów. Najdziwniejsze w tej sprawie jest to, że spełniał je 4 lata temu. Jak to możliwe? Otóż według Wojewódzkiego Zespołu do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności, „po amputacji nie miał jeszcze protezy”. Dziś już nie spełnia kryteriów, gdyż ma protezę. Komisji nie interesuje drobny fakt, że proteza jest starego typu i nie nadaje się do użytku, że amputowana noga ciągle krwawi i boli.
W tym tłumaczeniu brakuje logiki, gdyż wydanie orzeczenia w 2010 roku – gdy chory nie miał jeszcze protezy – musiało przecież zakładać, że będzie ją miał za niedługo, czyli jeszcze w czasie trwania ważności orzeczenia. Więc jeśli tak, to dlaczego miało ważność aż cztery lata? Najważniejsze w tej sprawie jest jednak to, że lekarz orzecznik nie ma sobie nic do zarzucenia, co więcej, powołuje się na konkretne przepisy, w świetle których jego decyzja jest uzasadniona. Czy więc nie jest tak, że owe przepisy są batem na tych, którzy uginają się pod ciężarem swego cierpienia? Ciekawi mnie, czy gdyby ten sam lekarz, który wydał bezduszne orzeczenie, badał Kazimierza Drabika bez kontekstu orzekania w sprawie zasiłku – co więcej, poznał w rozmowie jego dramat, w który jest wpisana amputacja drugiej nogi – też wydałby taki werdykt? Może poza gabinetem komisji byłby bardziej „ludzki”? Gdyby tak się stało, to dowodziłoby, że przepisy są wszystkiemu winne, bo przesłaniają twarz chorego, robiąc z niego kolejny numer rozpatrywanej sprawy, czyli odczłowieczają. Czas zmienić przepisy. Kto to zrobi? Może ci, którzy doświadczyli czym jest cierpienie swoje lub bliskich? Inni potraktują sprawę w kategoriach ekonomicznych.
Historię Kazimierza Drabika opisujemy szerzej w numerze 37 "Gościa Krakowskiego" (z datą 14 września).