„Zachorowałam, gdy miałam 11 lat. Moja choroba zaczęła się od bólu kości i osłabienia" - napisała w swoim liście Wiktoria. To dla niej i wielu innych ulicami Krakowa przeszedł VII Marsz Nadziei i Życia.
„Zachorowałam, gdy miałam 11 lat. (...) Początkowo stwierdzono u mnie anemię, z powodu złych wyników badań krwi. Trafiłam do szpitala w Limanowej. Potem, po powtórnych badaniach, karetką zostałam przewieziona do Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. Tam stwierdzono u mnie białaczkę limfoblastyczną” - pisze w swoim liście Wiktoria. Dziewczynka dzielnie stawia czoła groźnej chorobie i marzy…
„Leczenie zaczęłam w 11 sierpnia 2012 roku, a skończyłam w czerwcu 2013. Dziewięć miesięcy byłam w domu z nadzieją, że już nic nie wróci. Niestety, gdy z powrotem zaczęły boleć mnie kości, wiedziałam, że coś jest nie tak. Gdy zrobiłyśmy z mamą badania (jak co tydzień) okazało się, że spadają mi płytki krwi i leukocyty. Przyjęto mnie na oddział i zrobiono punkcję lędźwiową i szpiku kostnego. Stwierdzono nawrót choroby. Byłam bardzo smutna…”.
Wiktoria w przyszłości chciałaby być nauczycielką. W nieco bliższej przyszłości chciałby też wyjechać z rodziną na piękne wakacje do ciepłych krajów, by zwiedzać różne ciekawe i śliczne miejsca oraz zabytki. Wierzy, że wyzdrowieje i że będzie to możliwe.
Jej list był jednym z wielu odczytanych w krakowskim Magistracie przez aktorów: Magdalenę Walach i Radosława Krzyżowskiego oraz dziennikarkę Beatę Chmielowską-Olech.
Wiele listów było bardzo wzruszających i chwytających za serce zarówno tych, którzy je czytali, jak i wszystkich zebranych w sali obrad Rady Miasta.
Tak jak list Małgosi - kobiety niezwykle silnej i wierzącej w zwycięstwo z ciężką chorobą.
Od pięciu lat każdy jej dzień jest nieustającą walką o każdy moment życia.
„Uśmiech osób bliskich, a zwłaszcza córki, dodawał mi sił. Szczególnie w czasie, gdy było mi najtrudniej. Jednak czasem te najgorsze bóle i cierpienia były kopniakami, które potwierdzają zasadę: jeśli się potkniesz, to wstań i idź dalej, bo droga jest daleka, a na końcu może być super niespodzianka. Ta super niespodzianka, choć jestem już po siedmiu operacjach, po przeszczepie i czekam na kolejny, jest tak intrygująca, że codziennie wstaję i idę. Choć poruszam się o kulach i jeżdżę na wózku, to wiem, że kiedyś te kule będą co najwyżej ozdobą śmietnika. Idę i chcę dostać niespodziankę na końcu drogi. Moim marzeniem jest to, aby nikt nigdy nie potknął się bez możliwości powstania. Jest tyle osób bezinteresownie niosących pomoc. Oni też cierpią po swojemu, ale z nami. Podają dłoń i są…” - napisała Małgosia.
- Każdego roku, gdy czytam te wszystkie listy, śmieję się i płaczę nad nimi. Takie są piękne, szczere i poruszające. Chorzy chcą nam powiedzieć, jak bardzo kochają życie, dzielą się z nami swoimi przeżyciami. Proszę was, jeśli macie w rodzinie i wśród bliskich kogoś, kto walczy, bądźcie przy nim i wspierajcie go. Ta osoba bardzo potrzebuje waszej obecności. Czerpią z tego siłę. Nie bez powodu lekarze mówią, że właściwe nastawienie chorego do leczenia i współpraca z lekarzem zwiększają aż o 50 proc. szansę na powrót do zdrowia – mówiła podczas marszu Urszula Smok, założycielka fundacji, która 16 lat temu wygrała z białaczką, choć lekko nie było.
Jej przeszczep (dawcą był brat, ale nie było pełnej zgodności genetycznej) był wówczas jednym z najtrudniejszych, jakie udały się w Polsce.
Gdy wyzdrowiała, postanowiła pomagać innym chorym. Robi to do dziś, wspierając podopiecznych fundacji, prowadząc rejestr dawców szpiku kostnego, współpracując z ośrodkami hematologii, m.in. z krakowską Katedrą i Kliniką Hematologii CM UJ, której kierownikiem jest prof. Aleksander Skotnicki.
- To, co robi Ula - chimera biologiczna, bo w jej organizmie płynie krew jej i jej brata - jest bezcenne, bo 2/3 chorych nie ma dawcy wśród najbliższej rodziny. A przeszczep jest czymś, co może uratować im życie. Przeszczepy przekraczają wszelkie granice - czasem okazuje się, że genetyczny bliźniak jest bardzo blisko, czasem bardzo daleko. Ostatnio byłem w szpitalu w Izraelu. 15-letni chłopak z Palestyny znalazł tam swojego dawcę, a raczej dawczynię - okazała się nią być dziewczyna z Hajfy. W organizmie Palestyńczyka płynie więc teraz żydowska krew… - opowiadał profesor.
Organizowany przez Fundację Urszuli Smok „Podaruj Życie” - Ośrodek Pomocy Osobom z Chorobami Krwi i Nowotworami "Marsz Nadziei i Życia" przeszedł ulicami Krakowa siódmy raz. Uczestniczyło w mim kilkaset osób.
Na jego zakończenie, prof. Aleksander Skotnicki zwrócił się do Jacka Majchrowskiego, prezydenta Krakowa i podzielił się ze wszystkimi swoim marzeniem. - Panie prezydencie, buduje Pan wielkie stadiony i centra kongresowe. A ja w swojej klinice mam tylko osiem łóżek na oddziale, gdzie przeprowadzam przeszczepy. Nie chcę odsyłać pacjentów do innych miast, bo mój zespół jest gotowy do leczenia ich. Możemy zrobić dwa razy więcej. Panie prezydencie, wierzę, że pod koniec mojego życia podwoimy liczbę transplantacji, a krakowianie będą spokojniejsi - apelował prof. Skotnicki.
Marszowi patronował m.in. "Gość Niedzielny".