Urząd Miasta Krakowa nie zamierza likwidować pięciu niepublicznych przedszkoli. Do dziś pojawiały się informacje, że mogą one zostać przekształcone w placówki publiczne.
Chodziło o przedszkola "Bajka" (os. Urocze 6), "Iskierka" (ul. Leopolda Staffa 6), "Kraina Uśmiechu" (ul. Marii Jaremy 12), "Pod Skrzydłami" (Batalionu Skała AK 2), "Pod Gwiazdkami" (ul. prof. Władysława Szafera 2).
Dobrą wiadomością dla rodziców 700 dzieci chodzących do tych przedszkoli jest także to, iż umowa ma dzierżawę budynków zostanie przedłużona o kolejnych 5 lat. Zadeklarował to dziś, po konsultacji z prezydentem Krakowa Jackiem Majchrowskim, wiceprezydent Tadeusz Matusz.
Gdy pojawiła się informacja, że pięć nie samorządowych i niepublicznych przedszkoli może z końcem wakacji przyszłego roku przekształcić się w placówki publiczne, rodzice stanowcze się temu sprzeciwili. Zapowiadali, że placówek, do których chodzą ich dzieci, będą bronić do skutku.
20 października wręczyli list protestacyjny wiceprezydentowi miasta Tadeuszowi Matuszowi (odpowiadającemu za oświatę). We wtorek zjawili się na posiedzeniu miejskiej komisji edukacji. 22 października protestowali przed i w Magistracie, wręczali też krakowskim radnym specjalne listy i przedstawili swoje racje podczas obrad miasta.
"Po przekształceniu przedszkoli w publiczne obecnych 700 wychowanków z 5 placówek zostanie z nich automatycznie wypisanych, a na ich miejsce przyjętych będzie… 700 innych dzieci (z ogólnomiejskiej rekrutacji). 700 dzieci wypisanych jednak nie zniknie! Wrócą do systemu publicznej rekrutacji i z dnia na dzień będą musiały znaleźć miejsce w przedszkolu publicznym lub prywatnym. W przedszkolach miejskich wymusi to kolejną rotację dzieci i wynikające z tego problemy" - czytamy w liście.
- Walczymy o to, by nasze przedszkola pozostały placówkami niepublicznymi, bo taką ofertę świadomie wybraliśmy dla naszych dzieci i nie zgadzamy się na to, by trafiły do publicznego systemu oświaty. Czesne jest wyższe, ale i oferta jest taka, jaka nam odpowiada - dyrektorzy stawiają na alternatywne programy wychowawcze (np. Montessori), szereg zajęć dodatkowych, koła charytatywne – opowiadali dziś rano protestujący rodzice. - Miasto nie ma żadnego ekonomicznego argumentu, by te przedszkola zamykać - przekonywali.
Powodem zamieszania była tzw. ustawa przedszkolna, która zakłada, że do 2017 r. samorządy mają zagwarantować miejsca w przedszkolach wszystkim dzieciom. Miejsca mają kosztować złotówkę za godzinę.
- Umowa na dzierżawę budynków, w których są nasze przedszkola, kończy się w czerwcu, a miasto nie chce przedłużyć jej tak, by zagwarantować placówkom stabilność istnienia. W tym momencie przedszkola niepubliczne otrzymują od gminy nie 100 proc., ale 85 proc. dotacji. Miasto nie dokłada się też do remontów - mówiła pani Ewelina, mama dwojga dzieci z przedszkola "Iskierka".
- Gdybym teraz podpisał umowę na dzierżawę budynków, w których są przedszkola na kolejnych pięć lat, postawiłbym te placówki na uprzywilejowanej pozycji. W roku 2017 każde przedszkole musi mieć szansę na start w konkursie na stworzenie miejsc przedszkolnych, który wtedy ogłosimy. Rodzice chcą wywrzeć presję na decyzję, której obiecać nie mogę – mówił przed południem w rozmowie z dziennikarzami Tadeusz Matusz.
Podkreślał także, że nie ma takiego pomysłu, by przedszkola niepubliczne przekształcać w publiczne, bo nie może go być. Ich dyrektorzy musieliby się bowiem wycofać, a miasto miałoby w tych budynkach stworzyć przedszkola.
- Zaproponowałem, że przedłużamy umowę na dzierżawę na 2 lub 3 lata. Potem ogłosimy konkurs i mam nadzieję, że tych pięć przedszkoli do niego przystąpi. Jeśli te miejsca będą nam potrzebne za złotówkę, dyrektorzy będą je prowadzić według nowych reguł. Jeśli nie będą potrzebne - będą je prowadzić na dotychczasowych zasadach - tłumaczył T. Matusz.