Kolejny krakowski sylwester w klimatach rodem z hamburskiej dzielnicy mało wyszukanych rozrywek.
Co rok jest tak samo: najpierw hucznie zapowiadani wspaniali wykonawcy, świetna zabawa, niezapomniane przeżycia, gorąca - bez względu na panującą temperaturę - noc sylwestrowa na krakowskim Rynku Głównym, a potem masy pijanych ludzi, dzikie wrzaski, atmosfera wiejskiego festynu, rozbite szkło...
Tak wygląda już od wielu lat sylwester z obu stron Sukiennic, fundowany mieszkańcom podwawelskiego grodu i turystom przez magistrat oraz różnych sponsorów. W tym roku pod zaproszeniem podpisała się Telewizja TVN, a hasło imprezy brzmi bardzo dumnie: "Kraków - Miasto Królów". Na scenie pod wieżą Ratuszową pojawią się artyści przedstawiani przez organizatorów jako królowie i królowe polskiej estrady, którzy wspólnie ze zgromadzoną publicznością i widzami TVN przywitają Nowy Rok 2015.
A ja wolałbym, żeby królewska, stołeczna i papieska przeszłość Krakowa przejawiała się zupełnie inaczej: nie w corocznym sylwestrowym pijackim harmidrze, zalewającym stare miasto chamstwie, chałturzeniu jawnie lekceważących niewybredną publiczność wokalistów, ale w staropolskim klimacie, promowaniu na co dzień kultury przez duże i przez małe „k”, zrozumieniu przez władze miasta, że jego centrum jest diamentem, który nieustannie należy szlifować, a nie nurzać w błocie pospolitości, wulgarności i agresji.
Coraz więcej krakowian protestuje przeciw przekształcaniu Rynku Głównego i Drogi Królewskiej w miejsce przypominające dzielnice rozpusty w zachodnioeuropejskich metropoliach, przeciw przysłowiowym czerwonym latarniom, przeciw natrętnym naganiaczom i naganiaczkom do klubów erotycznych. Niestety, forma spędzenia ostatniej nocy w starym roku, jaką proponuje nam magistrat, bardziej pasuje do hamburskiej St. Pauli lub do londyńskiego Soho, aniżeli do jagiellońskiej tradycji.