Miałem taką raz. Mam nadzieję, że parafianie pamiętają ją tak samo.
To było w Nowym Bieżanowie. Miałem pod opieką jedną z części osiedla, dokładnie ulicę Telimeny. 3000 mieszkańców. Uczyłem w szkole w sercu tego blokowiska. Jak miałem problem z uczniem, po lekcjach od razu szedłem do mieszkania rodziców. Miałem kontakt z młodzieżą, a z dorosłymi organizowałem Familiadę i parę innych rzeczy. Chodziłem tylko tam po kolędzie i po drugiej znałem praktycznie wszystkich. Może nie z nazwiska, ale ze spotkania. Ludzie też mnie znali. Wszyscy wszystkim się kłaniali, zagadywali. Ciekawe, że przy drugiej kolędzie nie miało sensu takie ogólne gadanie, jak zwykle na kolędzie. To już było. Ale mieliśmy więcej rzeczy, które nas łączyły. Chodziłem tam też do chorych. Czułem, że jestem tam u siebie, a ludzie czuli, że jestem ich księdzem, duszpasterzem, a może po prostu ich człowiekiem. Z taką pasją chodziłem po kolędzie, że potem zwykle chorowałem, nawet miesiąc. Parafia, szkoła, duszpasterstwo i kolęda. Nawet jak na mój ówcześnie młody organizm – za dużo. Jednak – warto było.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.