Co łączy wyróżnianych w tym ogólnopolskim, prestiżowym plebiscycie? Ich pasją jest drugi człowiek.
Dla niech nie liczą się czas, pieniądze, zaszczyty, rozgłos. Dużo większą wartość ma cicha praca dla dobra innych i bycie tam, gdzie miłości, ciepła i ciepłego uśmiechu brak. Są zawsze, nawet wtedy, gdy są bardzo zajęci swoimi obowiązkami, i gdy po ludzku brakuje im sił. A jednak potrafią rzucić wszystko, zapomnieć o sobie i iść, by służyć bliźniemu, w którym widzą odbicie Boga.
Jedną z takich osób, wyróżnioną w plebiscycie na Miłosiernego Samarytanina za rok 2013 w kategorii pracowników służby zdrowia, jest Sylwia Juszkiewicz. Na co dzień (od 20 lat) pracuje w Krakowskim Pogotowiu Ratunkowym, a od 1990 r. również w Klinice Neurologii Szpitala Uniwersyteckiego, na oddziale udarowym. Po godzinach, czyli przed i po dwunastogodzinnych dyżurach, a także w dni wolne, a nawet w nocy, pomaga, komu tylko się da. Tych, którzy czekają na jej życzliwą dłoń, znajduje w różnych okolicznościach, albo raczej - to oni ją znajdują, bo na drodze Sylwii stawia ich sam Bóg. I nie ma w tym grama przesady.
- Od jakiegoś już czasu pomagałam dwójce ludzi, mieszkających w rozwalającym się domu bez prądu i wody. Wiedziałam, że od alkoholu nie stronią, choć nigdy nie widziałam ich będących bardzo mocno pod jego wpływem. Te moje wizyty zbyt wiele nie zmieniały w ich życiu, a gdy w pewnym momencie na alkohol przeznaczyli pieniądze, które dałam im na pokrycie zaległych opłat, miałam dość - opowiada.
Prosiła wtedy Jezusa, by dał jakiś znak, czy dalej ich odwiedzać.
- Na drugi dzień, gdy miałam dyżur w pogotowiu, zawołano mnie przez głośnik, bo ktoś do mnie przyszedł. Oniemiałam, kiedy zobaczyłam, że to właśnie oni czekają na mnie z wielkim bukietem kwiatów, urwanych gdzieś na działkach. Chcieli podziękować, że nigdy ich nie odrzuciłam jako ludzi. Dla mnie to był nie tylko znak, ale i lekcja, że nigdy nie wiemy, jak Bóg działa w ludzkich sercach, i że nie jestem od tego, żeby realizować swoje wizje, tylko Boże plany - wspomina Sylwia.
Sylwia za wielu swoich pacjentów z KPR i kliniki, a także za ogromną liczbę osób nieznajomych, zamawia wieczyste Msze św. To też "fucha" od Pana Boga, a namierzaniu ludzi, dla których zamawia takie Msze, towarzyszy coś, co nazywa ona "światłem". - To światło pozwala mi widzieć różne osoby tak, jakby wtedy innych wokoło nie było - mówi. Wielu zamówionym Mszom, a liczyć je można w tysiącach, towarzyszą oryginalne historie. Tak, jakby Bóg mówił: "Sylwio, to co robisz, jest dobre".