Samodzielnie siedzi, chodzi, bawi się, rozmawia. Z sukcesu cieszą się medycy, rodzice i cała Polska.
Dziękujemy wszystkim lekarzom, którzy opiekowali się naszym synem i dzięki którym razem z nami mógł już wrócić do domu. Jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi – mówią Paulina i Mateusz, rodzice chłopca. Szczególnie dziękują oni policjantowi, Michałowi Godyniowi, który 30 listopada 2014 r. znalazł Adasia, rozpoczął jego reanimację i stał się „pierwszym ogniwem” w walce o życie wyziębionego chłopca. Temperatura ciała Adasia wynosiła wówczas zaledwie 12 stopni Celsjusza! To pierwszy na świecie przypadek uratowania człowieka z tak głębokiej hipotermii.
Po odnalezieniu dwulatek trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu, a tam pod opiekę prof. Janusza Skalskiego, kierownika Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej i Intensywnej Opieki Kardiochirurgicznej. Dziś profesor nie kryje szczęścia, że dziecko, które „było po drugiej stronie”, wróciło do życia i sił. – Marzyliśmy, by Adaś wyszedł ze szpitala w tak dobrej formie. I to się udało. Cieszymy się, że chodzi, biega, dokazuje, a czasem jest nawet niesforny. Ale to dobrze, bo właśnie tak powinno się zachowywać dziecko w jego wieku – mówi prof. Skalski. Gdy po 23 dniach pobytu na intensywnej terapii Adaś mógł zostać przeniesiony na oddział neurorehabilitacji, znalazł się pod opieka dr Anny Świerczyńskiej. – Przed Bożym Narodzeniem chłopiec samodzielnie mógł tylko siadać, i to tylko na krótką chwilę. Teraz sam chodzi, podskakuje, tupie nogami, bardzo chętnie się bawi – zarówno sam (zabawkami i tabletem), jak i z innymi dziećmi – opowiada dr Świerczyńska. Jak dodaje, Adaś jest bardzo mądrym dzieckiem, a stopień jego rozwoju intelektualnego znacznie przewyższa jego wiek biologiczny. Dlatego – choć czasem był marudny i znużony ćwiczeniami – miał wielką motywację, by wrócić do sił. 12 lutego pacjent, którego historię poznało nawet 6 mld osób na całym świecie, opuścił Uniwersytecki Szpital Dziecięcy i wrócił do domu. Na pożegnanie pomachał dziennikarzom i powiedział, że w domu czeka na niego czekoladowy tort.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się