Co spowodowało pospolite ruszenie lokalnych elit za panem prezydentem?
Kampania wyborcza w pełni, Bronisław Komorowski ruszył więc w Polskę utwierdzać w poparciu rodaków. Wobec spadających notowań okazało się to konieczne, bo, niestety, kampania w Polsce nie trwa 12 dni jak w Japonii. Przynajmniej na razie. Ale to wkrótce można będzie naprawić, podobnie jak przepis o limicie dwóch kadencji dla głowy państwa. Bo po co zmieniać kogoś, kto się znakomicie sprawdza?
Obserwując zachowanie lokalnych elit, można z satysfakcją stwierdzić, że popieranie urzędującego prezydenta uważają za swój patriotyczny obowiązek. Masowo zasilają szeregi komitetów poparcia marszałkowie województw i włodarze miast, artyści i sportowcy, dyrektorzy teatrów i szpitali, rektorzy uczelni państwowych i prezesi organizacji pozarządowych. Gremium tak szerokie, że nie zmieści ich żadna trybuna honorowa. Nawet jeśli ustawi się ją na największym rynku Europy.
Serce rośnie, boć to przecie poparcie spontaniczne i bezinteresowne. Płynące jedynie z uznania dla przymiotów osobistych Bronisława Komorowskiego, szacunku, jakim cieszy się w świecie i szeroko znanych inicjatyw, jakie podejmował w ciągu ostatnich lat. Chluby, jaką przysparza ojczyźnie naszej.
Dodać wypada, że urzędnicy państwowi i samorządowi wykazują się w tym przypadku sporą odwagą cywilną, bo w kierowanych przez nich instytucjach nie brak przecież ludzi małych, którym to poparcie może się nie podobać.
Już słyszę te jadowite komentarze, że ów ogonek do komitetu honorowego składa się w większości z koniunkturalistów, dbających o przyszłe posady, dotacje, kariery. Że Polska rządzona przez monopartię coraz bardziej upodabnia się do PRL, a jej establishment do nomenklatury. Obecny prezydent jest zaś jednym z gwarantów trwania porządku, w którym lokalne elity mają się jak pączki w maśle.
Ci, co wsadzają „drużynie Bronka” takie szpilki, to nie ludzie, lecz wilki. Wiadomo bowiem, że jeno troska o zgodę i bezpieczeństwo kraju spowodowała owe pospolite ruszenie elit za panem prezydentem. Nie ma w tym żadnej chłodnej kalkulacji, a każdy z szacownych profesorów, prezesów, dyrektorów, nawet obudzony w środku nocy (na przykład przez koszmar o rządach Kaczyńskiego) jest w stanie wyliczyć wszystkie przewagi obecnej prezydentury. A już na pewno zalety przyszłej.
W tym kontekście obrzydliwą prowokacją było wymachiwanie krzesłem na krakowskim wiecu Bronisława Komorowskiego przez jednego z wichrzycieli. Bo wcale nie chodziło o jakąś tam aluzję do wizyty głowy państwa w japońskim parlamencie. To był policzek wymierzony w ludzi wspierających prezydenta. Że niby o krzesła im chodzi.
Słuszną więc linię ma nasza władza, że prowokatora zatrzymała.