– Im mniej zamieszania wokół naszej inicjatywy, tym lepiej. Chodzi o to, aby nie zgubić przy tym autorytetu największego z Polaków – mówi zakopiańczyk Szymon Jędrusik.
Wraz z grupą zaprzyjaźnionych osób od 11 lat wychodzi on 2 kwietnia na Giewont, by o godz. 21.37 podświetlić krzyż na szczycie. Pierwszy raz górale zrobili to w dniu uroczystości pogrzebowych Jana Pawła II. – Każdego roku zdarzają się różne sytuacje. Bardzo trudno jest przewidzieć, jakie będą warunki atmosferyczne. Do celu można dojść w 5, 6 godzin, a bywało i tak, że brakowało nam dnia – wspomina Szymon.
Zakopiańczyk nie chce uczestniczyć w dyskusji, która rozgorzała po komentarzu Tatrzańskiego Parku Narodowego w sprawie podświetlania krzyża na Giewoncie. Dyrektor TPN Szymon Ziobrowski powiedział niedawno, że tego typu inicjatywy zakłócają spokój zwierzętom, a w przyszłości może dojść do precedensu, że „ludzie będą chcieli oświetlać wszystkie schroniska w Tatrach”. – Absolutnie zgadzam się z argumentami TPN – podkreśla S. Jędrusik. Dodaje jednak, że w jego wyprawie nigdy nie uczestniczą tłumy ludzi, a jedynie kilka osób, w zależności od potrzeb w poszczególnych latach. – Kiedy zaczęliśmy wychodzić na szczyt, nieśliśmy ze sobą duży agregat prądotwórczy, służący zwykle na budowie. Od jakichś 4 lat to się zmieniło. Wypożyczamy bardzo nowoczesne urządzenie, które nie robi hałasu podczas pracy – zaznacza Szymon.
Podczas wypraw zakopiańczyk szczególnie mógł liczyć na jednego z członków eskapad – na „Harnasia”. – Spotykaliśmy się raz w roku na Giewoncie. To było niesamowite. Od nigdy nie odmawiał. Zawsze potwierdzał swój udział, bez względu na wszystko. Niestety, już z nami nie pójdzie. Zginął tragicznie rok temu, kilka tygodni po spotkaniu na szczycie – wspomina S. Jędrusik. Szymon nie znał nawet imienia „Harnasia”, wiedział tylko, że pochodził z Bielska.
Podczas pierwszych wypraw krzyż na Giewoncie był podświetlany nawet przez kilka godzin, teraz jest to zaledwie kilka minut. Zdarza się, że warunki atmosferyczne są bardzo trudne na pełne wykorzystanie agregatu. Wtedy górale i tak nie dają za wygraną, a postument oświetlają halogeny. Dyrektor techniczny Polskich Kolei Linowych Paweł Murzyn wspólnie z Tomaszem Wojciechowskim na krzyżu na Giewoncie wieszali z kolei flagi papieskie i maryjne.
– Pierwszy raz zawisły podczas pobytu Jana Pawła II w Zakopanem w 1997 roku. Chcieliśmy w ten sposób przywitać szczególnego gościa pod Tatrami – wspomina P. Murzyn. Flagi na krzyżu na Giewoncie powiewały jeszcze kilka razy. – Teraz już tego nie robimy, nie tylko ze względu na park, ale przede wszystkim na nasze relacje ze św. Janem Pawłem II, który jest naszym orędownikiem w niebie – zaznacza P. Murzyn.
Krzyż na Giewoncie pojawił się na przełomie XIX i XX w., z inicjatywy ks. Kazimierza Kaszelewskiego. 19 sierpnia 1901 roku, w obecności 300 osób, ks. Władysław Bandurski, kanclerz Kurii Biskupiej w Krakowie, poświęcił efekt pracy górali, którzy monument wykonali własnoręcznie. Z biegiem lat stał się on symbolem wiary mieszkańców Podhala. O krzyżu Jan Paweł II powiedział w 1997 r. pod Wielką Krokwią, że „patrzy on na całą Polskę”. W ciągu ostatnich kilku miesięcy o postumencie umieszczonym na tym tatrzańskim szczycie zrobiło się bardzo głośno także ze względu na publikacje, które ukazywały Giewont bez krzyża.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się