Parafia na Woli Justowskiej otrzymała wreszcie pozwolenie na budowę murowanego kościoła. Są jednak ludzie, którzy tego nie chcą i protestują.
Ucieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że parafia na Woli Justowskiej otrzymała wreszcie pozwolenie na budowę kościoła murowanego. Od pamiętnego pożaru i traumatycznego przeżycia dla wielu pobożnych wiernych z tej parafii minęło 13 lat i ponad 140 dni. To koszmarnie długi czas, w którym świątynią parafialną musiała być z konieczności betonowa krypta, będąca pozostałością po strawionym przez pożar drewnianym kościele. To miejsce, choć uświęcone nieustanną obecnością Chrystusa w Eucharystii, nie daje uczestnikom Mszy i nabożeństw odpowiednich warunków do modlitwy.
Nic więc dziwnego, że ci, dla których świątynia jest duchowym centrum parafii, marzą, aby rozpoczęła się w końcu budowa nowej świątyni. Tyle tylko, że w ich marzeniach ma być ona nieco większa niż dotychczasowa, a przede wszystkim murowana, by zbrodnicza ręka podpalacza nie mogła jej zniszczyć po raz trzeci (pierwszy pożar był w 1978 r.). Jako kapłan doskonale rozumiem marzenia wiernych z Woli Justowskiej a także ich duszpasterzy. Ja i oni rozumiemy, lecz nie rozumieją tego osoby - będące w zdecydowanej mniejszości - które za cel swojego życia postawiły sobie nie dopuścić do budowy murowanego kościoła. I angażują w to swój autorytet, czas i wiele energii.
Ich zdaniem na miejscu spalonego kościoła powinien stanąć niewielki, drewniany kościółek, przeniesiony z jednego z małopolskich skansenów. I nie przekonuje ich, że projekt architektoniczny nowego murowanego budynku sakralnego jest bardzo kompromisowy i nawiązuje do architektury drewnianej w Małopolsce. Dla nich liczy się tylko jedno: w tym miejscu ma stać mały drewniany kościółek. Mówią, że bronią "historycznego i architektonicznego krajobrazu".
To w dużej mierze protesty tych osób, będące w istocie grą na zwłokę, sprawiły, że od 2002 r. trzeba było czekać ponad 13 lat, aby wspólnota parafialna otrzymała pozwolenie od stosownych urzędów. Argumenty, jakie są przytaczane, tylko z pozoru są szlachetne i wzniosłe. Bo jak umiejscowić w hierarchii wartości etycznych coś takiego jak troskę o "zachowanie ładu historycznego i architektonicznego"? To przecież nic innego, jak troska o coś, co można zakwalifikować do tzw. wartości estetycznych. Te zaś nie są na szczycie drabiny wartości etycznych, o których pisał kiedyś słynny filozof niemiecki Max Scheller. Ponad wartościami estetycznymi stawiał on Sacrum. Dla nas, chrześcijan, pod tym słowem kryje się osoba Wszechmogącego Boga, objawiającego się na kartach Biblii i w osobie Jezusa Chrystusa, Boga w drugiej osobie Trójcy, którego śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie daje nam, ludziom wierzącym w Niego, nadzieję na szczęśliwą wieczność.
W takim kontekście mam prawo mieć wrażenie, że ci, którym przeszkadza zbudowanie na Woli Justowskiej świątyni murowanej nie biorą pod uwagę Kogoś, kto stoi na szczycie wszystkich wartości etycznych. I tu jest problem. Kto choć raz głęboko duchowo przeżył Eucharystię jako świadome, osobowe spotkanie z Chrystusem, ten wie, jak bardzo cenna jest każda świątynia, która daje przestrzeń, w której można doświadczyć mistycznie Golgoty, być przeniesionym tam w czasie i przestrzeni.
Taka wędrówka duchowa, dokonująca się na każdej Mszy św., wymaga od człowieka otwarcia serca, wiary, ale także minimalnego komfortu uczestniczenia. Nawet pobożnemu człowiekowi trudno wejść w klimat Golgoty i Wieczernika, gdy stoi w pomieszczeniu dusznym i gorącym w lecie, zaś w zimie wilgotnym. Tym, którzy jeszcze nie rozumieją o co mi chodzi, gdyż może nie uczestniczą często w Mszach, podsunę przykład. Proszę porównać, jaki jest odbiór koncertu muzyki klasycznej w pięknej sali filharmonii, siedząc w wygodnym fotelu, a jaki byłby w warunkach niesprzyjających, na przykład stojąc w ścisku na korytarzu.
Pragnienie nowej świątyni jest więc pragnieniem zmiany warunków, w których można spotkać się z Chrystusem. Przy takim ujęciu spór przechodzi już na zupełnie inną płaszczyznę. W takim kontekście pomysł przeniesienia jakiegoś drewnianego kościółka z jednego ze skansenów nie zmienia niczego z tego, o czym pisałem kilka zdań wcześniej. O co tu więc chodzi? Może o to, by świątynia kojarzyła się dziś ludziom tylko ze skansenem, rzeczywistością minioną, którą się tylko zwiedza, a nie z teraźniejszością, z autentycznym życiem duchem Ewangelii. Świątynia jest zawsze materialnym dowodem, że ktoś ją chciał w danym momencie dziejów. Więc budowane dziś miejsca kultu są argumentem, że jeszcze są komuś potrzebne, i to nie tylko duchownym. Może więc chodzi o to, by nowy kościół na Woli Justowskiej nie przemawiał w ten sposób do współczesnych ludzi?
W spór o kształt świątyni na Woli Justowskiej są już zaangażowane sądy i wiele urzędów. Chwilami mam wrażenie, że w tej sprawie zjednoczyły się wszystkie siły do walki z tym co święte. Rozumiałbym histerię tych sił, gdyby chodziło o budowę hipermarketu lub spalarni śmieci w tym miejscu. Wtedy i ja przyłączyłbym się do ochrony tego miejsca. Ale tutaj chodzi o świątynię! Nie przyrównujcie jej więc do budowli komuś zagraża lub coś niszczy.
Smutne, że stroną w sporze chcą być Elżbieta i Krzysztof Pendereccy, którzy mieszkają w sąsiedztwie i nie chcą świątyni murowanej. Czego się obawiają? Zakłócenia spokoju?
Mam nadzieję, że murowana świątynia powstanie i to w niedługim czasie. I będzie służyć wiernym także za 50 i 100 lat, czyli wtedy, gdy na tym świecie nie będzie już żadnego z tych, którym jest teraz solą w oku.