Z Łagiewnik wyszły 9 lipca. Na plac św. Piotra doszły 26 sierpnia, gdy dzwony zaczęły wybijać Godzinę Miłosierdzia...
Paulina Uszko i Angelika Chmiest, dwie studentki AGH, do Rzymu szły 7 tygodni - dokładnie 49 dni i 50 nocy, a pokonały ponad 1500 km. Swoją historią dzielą się, by podziękować Bogu za to, jak bardzo się nimi w drodze opiekował (i nadal opiekuje) oraz opowiedzieć o cudach, jakich doświadczały każdego dnia. Pielgrzymka była dla nich bowiem czasem ogromnego, dziecięcego wręcz zaufania Bożej Opatrzności, a także lekcją pokory oraz uczenia się na każdym kroku, że dla Pana nie ma rzeczy niemożliwych.
- Dwunastego dnia Pan Bóg po raz pierwszy postanowił przetestować naszą cierpliwość. Gdy szukałyśmy noclegu (zawsze w pierwszej kolejności na plebaniach czy w klasztorach) i zapukałyśmy na plebanię w Gänserndorf w Austrii, była mniej więcej godz. 17. Niestety, nikogo nie było i nikt z przechodniów nie potrafił nam powiedzieć, czy dziś jeszcze przyjedzie ksiądz. Siedziałyśmy więc na murze przez 2 godziny, czekając na rozwój wydarzeń. Wtedy dotarło do mnie, że coś zaczęło się w nas zmieniać, we mnie chyba szczególnie, bo Angela dużo lepiej zdawała testy zaufania - opowiada Paulina.
Tego dnia po raz pierwszy Paulina była zupełnie spokojna i nie zakładała, że na pewno będą miały dach nad głową - bo przecież ksiądz mógł się wcale nie pojawić. Jeszcze tydzień wcześniej byłby to doskonały powód, żeby panikować albo przynajmniej szukać desperacko innego miejsca na nocleg. Tymczasem czekanie stało się łatwiejsze - dziewczyny pomodliły się, a potem już tylko cieszyły się, że mogą posiedzieć.
- W pewnym momencie przyszła jednak myśl, że chyba pora rozejrzeć się za planem B, ale zaraz potem dotarło do mnie, że mylę pojęcia - bo nawet jeśli nie będziemy spać na plebanii, to właśnie będzie to Boży plan A. I to nie znaczy, że w niebie zaszła pomyłka, a Bóg zapomniał, że tu księdza dziś nie będzie i musimy poradzić sobie same, bo nic innego dla nas nie przygotował. Ten dzień uświadomił mi, że Pan Bóg zaczyna leczyć nam serducha, a przy okazji uspokaja nadgorliwość rozumu - wspomina Paulina.
Jak nietrudno się domyślić, ksiądz na plebanii pojawił się po dwóch godzinach i dziewczyny spędziły noc w ciepłej parafialnej salce.
- Wchodząc na pl. św. Piotra, powiedziałyśmy tylko: "Chwała Panu!" i zaczęły bić dzwony - wspominają Archiwum prywatne Podczas pielgrzymki przekonały się też, że Bóg naprawdę uzdrawia - zarówno fizyczne dolegliwości, jak i międzyludzkie relacje. Warunek jest jeden - trzeba Mu to tylko w całości oddać i powiedzieć, by teraz to On się o to wszystko martwił, bo po ludzku rozwiązania nie widać.
- Bóg rzeczywiście działa - zaskakiwał nas nieustannie, spełniając wszystkie nasze pragnienia, nawet te najmniejsze. Pewnego dnia, idąc przez Włochy, marzyłyśmy o rogaliku i prawdziwej włoskiej kawie. Wiedziałyśmy jednak, że musimy oszczędzać euro, więc na taki luksus pozwolimy sobie dopiero w Rzymie - o ile dojdziemy. Gdy o tym myślałyśmy, Pan Bóg już wcześniej znał nasze marzenie i po chwili spotkałyśmy mężczyznę, który - tak po prostu - zapytał, czy może nam kupić kawę i rogaliki. Jadłyśmy, śmiejąc się i zachwycając się tym, jak Pan jest blisko nas - opowiada Angelika.
Od samego początku, gdy tylko pojawił się pomysł pielgrzymki, Paulina i Angelika wiedziały, że w drogę zapraszają Jezusa Miłosiernego i św. Jana Pawła II.
- Szli z nami na pewno, same nie dałybyśmy rady, a różne znaki tylko to potwierdzały. Najpiękniejszy znak był wtedy, gdy ostatniego dnia weszłyśmy na pl. św. Piotra, nie patrząc na zegarki. Zdążyłyśmy jedynie powiedzieć: "Chwała Panu!" i zaczęły bić dzwony. Była 15.00 - Godzina Miłosierdzia - wspominają dziewczyny.
Więcej o pieszej pielgrzymce z Łagiewnik do Rzymu, podczas której nie brakowało również chwil duchowej pustyni, którą Paulina i Angelika musiały przejść, by zrozumieć, że im są bliżej celu, tym bardziej szatan chce je zniechęcić, można przeczytać w najnowszym "Gościu Krakowskim" (nr 40 z datą 4 października).