95-letni Jerzy Bogusz, były więzień obozu koncentracyjnego Auschwitz, opowiadał w Auditorium Maximum UJ o obozowej pracy szklarza, partyzantce i zauroczeniu Danusią Szaflarską.
Miał 17 lat, gdy pod jego rodzinnym domem w Nowym Sączu zatrzymał się charakterystyczny niemiecki samochód. Mama wiedziała, co to oznacza i zaczęła płakać. Gestapowiec pogłaskał ją po ramieniu, zapewniając, że płakać nie warto, bo syn wróci następnego dnia, po krótkim przesłuchaniu. Wrócił, ale ponad dwa lata później.
W takich okolicznościach Jerzy Bogusz trafił do sądeckiego więzienia. Niedawno zdał maturę. Marzył o Politechnice Lwowskiej, ale wybuchła wojna i postanowił przyłączyć się do konspiracji. Pomagał w przerzucie ochotników przez Słowację i Węgry do polskich formacji wojskowych, organizowanych na Zachodzie.
Z Nowego Sącza przewieziono go do więzienia w Tarnowie, a następnie - pierwszym transportem - do Oświęcimia. - Rano 14 czerwca 1940 r. zaprowadzili nas na tarnowski dworzec kolejowy. Otoczyła nas eskorta. Byliśmy traktowani jako złoczyńcy, bandyci - opowiadał. Na peronie - ku wielkiemu zaskoczeniu więźniów - czekały wagony osobowe, w których można było zwyczajnie usiąść. Pojawiła się nadzieja, że zostaną wywiezieni na roboty do Niemiec i nic im nie grozi. Niestety, było zupełnie inaczej.
Wysiedli na stacji z napisem "Auschwitz". - Usłyszeliśmy: "Przyjechaliście do niemieckiego obozu koncentracyjnego. Stąd jest tylko jedno wyjście - krematorium" - wspominał J. Bogusz. W dokumentacji został wówczas zarejestrowany jako Polak - więzień polityczny. Otrzymał numer 61.
- W domu byłem trochę maminsynkiem, ale tam wyzwoliły się we mnie odruchy obronne - opowiadał. Aby uchronić się przed najcięższą pracą, zgłosił się na ochotnika, jako rzekomy malarz pokojowy, i trafił do komand budowlanych. Potem pomagał żydowskiemu więźniowi - szklarzowi, ucząc się przy tym podstaw zawodu i snując plany o otwarciu własnej szklarni po wyjściu z obozu.
Zupełnie niespodziewanie, w kwietniu 1942 roku, J. Bogusz został z Auschwitz zwolniony. Do dziś zastanawia się, komu to zawdzięcza - mamie, która przekazała łapówkę, czy wstawiennictwu brata - lekarza.
Jego brat w czasie wojny również miał ogromne szczęście. Podczas pobytu w obozie w Kozielsku nie zdążył przyszyć sobie gwiazdki do munduru. Gdyby to zrobił, wydałoby się, że jest oficerem i zginąłby w Katyniu.
Jerzy Bogusz zachwycił swoją opowieścią i pogodą ducha ponad tysiąc słuchaczy, którzy przyszli do Audiotrium Maximum Dominika Cicha /Foto Gość Jerzy Bogusz po opuszczeniu obozu musiał meldować się w siedzibie gestapo (aż do końca 1942 roku). Wielokrotnie namawiano go do współpracy i zastraszano, że jeśli nie przyjmie postawionych mu warunków, wróci do Auschwitz razem z rodzicami. Ale i tym razem przetrwał próbę. Ponownie zaangażował się w działalność konspiracyjną, pomagając kolegom z oddziału Juliana Zubka "Tatara". Wkrótce sam został członkiem 9. kompanii 1. Pułku Strzelców Podhalańskich.
W 1949 roku ukończył studia na Wydziale Inżynierii Lądowej i Wodnej AGH i przez wiele lat pracował na uczelni. Jest autorem kilku podręczników akademickich.
J. Bogusz zachwycił swoją opowieścią i pogodą ducha ponad 1.000 słuchaczy zgromadzonych w Auditorium Maximum. - Dla mnie jest zdumiewające, dlaczego ja, po tych bogatych przeżyciach okupacyjnych, jeszcze żyję - mówił.
Na spotkanie przyniósł pamiątki z pobytu w obozie koncentracyjnym - list wysłany do rodziców oraz obrazek namalowany farbami. Pokazał też zdjęcie, na którym stoi w pobliżu koleżanki. Grał z nią w spektaklu "Tomcio Paluch" i trochę się w niej podkochiwał. To... Danusia Szaflarska.
Spotkanie odbyło się w czwartkowy wieczór w ramach cyklu "Przeżyliśmy Auschwitz". Zorganizowało je Koło Naukowe Historyków Studentów UJ. W maju swoją historię opowiedział tu Tadeusz Sobolewicz, który zmarł w minioną środę. Wszyscy zgromadzeni wczoraj w Auditorium Maximum uczcili jego pamięć minutą ciszy. T. Sobolewicz zostanie pochowany w Krakowie 5 listopada.