Sprawa kierowania narodową sceną nie jest elementem politycznej rozgrywki. Choć wielu zależy na tym, by tak właśnie było.
Pierwszy w kolejce to z pewnością bezpośrednio zainteresowany. Dyrektor Jan Klata w licznych wywiadach i wypowiedziach występuje w roli męczennika za wolność artystyczną. W roli oprawcy obsadzeni zostali, oczywiście, demoniczny PiS i służąca mu „prawica”. Propozycję takiego ustawienia linii sporu błyskawicznie kupiły media walczące dziś w obronie (ponoć) zagrożonej w Polsce demokracji. Proste i jasne jak słońce.
Ludzi, których nazwiska znajdujemy pod listem do ministra kultury, łączy m.in. to, że nie obawiają się stygmatyzacji, protestując przeciw temu, co dzieje się na deskach Starego Teatru. I tak mają „przechlapane” na krakowskich salonach. Zapewniam, że jest wielu innych twórców i miłośników teatru, którzy w 100 procentach zgadzają się z wyrażoną w liście diagnozą i płynącymi z niej wnioskami, ale - ze względu na presję środowiskową - obawiają się mówić o tym publicznie. Nikt nie lubi ostracyzmu, a przykłady tych, co testowali skutki wychylenia się z okopu, tylko w tym utwierdzają. Gdy Wacław Krupiński w obszernym i wielowątkowym tekście na łamach „Dziennika Polskiego” wykazał, dlaczego Jan Klata nie powinien kierować Starym Teatrem, natychmiast został przez Michała Olszewskiego z „GW” zakwalifikowany jako „święta skamielina”. Co musiało nieźle rozbawić wszystkich znających poglądy i teksty autora „Piwnicznych głów”.
Przykład Joanny Szczepkowskiej, która jest w swoich poglądach niezależna (bo jej kompletnie nie zależy na akceptacji salonów) i w „Rzeczpospolitej” także sprowadziła temat sporu o Stary Teatr do właściwych proporcji, pozostaje, niestety, odosobniony. To też wiele mówi o owej absolutyzowanej dziś wolności i swobodzie wypowiedzi środowisk artystycznych. Ich problemem nie jest dziś cenzura zewnętrzna, ale raczej wewnętrzna.
W reakcji mediów od dawna mocno zaangażowanych w obronie Jana Klaty charakterystyczny jest protekcjonalny ton, w jakim traktują sygnatariuszy listu. „Gazeta Wyborcza” dzwoniła do nich (z wyżej podpisanym włącznie) z jednym tylko pytaniem: jakie widzieli spektakle w czasie dyrektorowania Jana Klaty. Pytanie z oczywistym podtekstem. Bo przecież wiadomo, że „prawica” (jako skamielina) chodziła do teatru w ubiegłym wieku. Nie dorosła więc do tego, by oceniać wybitne spektakle nagradzane na licznych festiwalach. Zwyczajnie ich nie rozumie. Biorąc pod uwagę, że list podpisali głównie akademicy, twórcy, artyści, poeci i pisarze, słowem - ludzie, którzy kulturą „oddychają” na co dzień, to dość śmiała teza.