- Nie jesteśmy żadną wyjątkową rodziną. Andrzej dorastał w zwyczajnym polskim domu - mówił podczas prezentacji książki "Rodzice prezydenta" prof. Jan Duda.
Każdy uczestnik spotkania, które odbyło się w czwartek w krakowskich Krzysztoforach, nie miał wątpliwości, że przez ojca obecnego prezydenta RP przemawia skromność połączona z nadzieją, iż wspólna modlitwa, rodzinne czytanie klasyki czy długie niedzielne rozmowy przy stole to wciąż polska tradycja. A taki właśnie dom prowadzili Janina i Jan Dudowie.
Milena Kindziuk, autorka wywiadu rzeki z rodzicami prezydenta, nie kryła, że uzyskanie ich zgody na tę książkę było bardzo trudne. - Długo przekonywałam, bo państwo Dudowie za wszelką cenę chcieli pozostać w cieniu. Dopiero gdy uderzyła w nich ta lawina ogromnego zainteresowania mediów po wygranych przez syna wyborach, uznali, że jest to po prostu ich obowiązek - mówiła.
Czy w Polsce pojawiła się w związku z tym nowa instytucja - "rodzice prezydenta"? - Jeśli tak, to na krótko. Mamy nadzieję, że niebawem będziemy mogli wrócić do dawnego trybu życia - śmiał się prof. Duda. Przyznał też, że po wyborach całkowicie oddali syna na służbę publiczną. Ich kontakty są teraz rzadkie, sprowadzają się do czysto prywatnych spraw. - Kiedyś dużo rozmawialiśmy o polityce, teraz chcemy, by syn mógł od niej odpocząć. Wolimy pożartować - dodał.
I w książce, i w trakcie czwartkowego, wieczornego spotkania państwo Dudowie opowiadali o atmosferze, w jakiej ich syn dorastał. - Poświęcaliśmy mu dużo czasu, Andrzej był traktowany bardzo poważnie, nawet gdy był jeszcze bardzo mały. Staraliśmy się odpowiadać na wszystkie pytania, a zadawał ich dużo. Kiedyś jechaliśmy autobusem do Nowego Sącza i Andrzejek przez całą drogę pytał o to, co widział za oknem. Pod koniec drogi siostra klaryska, która siedziała przed nami, odwróciła się i powiedziała: "Podziwiam, ale państwo macie cierpliwość" - wspominała Janina Milewska-Duda.
Ogromną rolę w wychowaniu przyszłego prezydenta miała edukacja patriotyczna. Czasem niekonwencjonalna. - Zabierałem go na patriotyczne manifestacje w stanie wojennym, choć miał wtedy 8-10 lat. Ponieważ nikomu wtedy nie śnił się upadek komunizmu, chciałem, by zapamiętał te nasze ówczesne uniesienia. Wspólny śpiew robił na nim ogromne wrażenie. Raz nawet się popłakał ze wzruszenia. Wtedy jeden z uczestników marszu powiedział do syna: "Nie martw się, mały, jeszcze zwyciężymy". Niedawno Andrzej przypomniał mi tę scenę, tak mocno w nim utkwiła - opowiadał prof. Duda.