Byłem niedawno na ślubie Moniki i Marcina. Złożyli przysięgę małżeńską i na chwilę przerwaliśmy ceremonię. Oboje mieli w sobie wielką potrzebę zanurzenia się w nowej rzeczywistości.
Modliliśmy się w ciszy. Potem modliliśmy się za nich śpiewem, a oni trwali w nowym związku razem z Bogiem. Trwali - to dobre określenie. Nie było potrzeby robienia czegoś, ale trwania. Zresztą, przeczytajcie sami, co o tym myślą.
"Dla nas najważniejsza jest ta nowa rzeczywistość, w którą wchodzimy razem z Bogiem. To, co się wydarzy za chwilę: przysięga składana przed Trójcą, świętymi, całym Kościołem w niebie i na ziemi. Szaleństwo! Wiadomo, że nie będzie superkolorowo i słodko, ale wiemy, że odtąd między nami jest niezwykła więź do końca życia. Dwadzieścia kilka lat przygotowywaliśmy się do tego, by przyjąć nowy sakrament i nowe powołanie. Trochę jak Jan i Maryja pod krzyżem przyjęli od Jezusa nowe zadanie i tworzą Kościół, tak my rozumiemy, że od tej godziny bierzemy się nawzajem na dobre i na złe, aby tworzyć rodzinę".
Nic dodać, nic ująć.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się