Bp Grzegorz Ryś i Wspólnota "NamARKA" byli gośćmi marcowego kerygmatu miłosierdzia na Siennej.
Przyjaciele, na których pomoc i modlitwę mogą zawsze liczyć, oraz umiejętność stawania przy drugim człowieku i wchodzenia w jego problemy - to m.in. otrzymali od Boga ludzie zaangażowani we Wspólnotę "NamARKA", o czym starali się przekonywać uczestników kerygmatu na Siennej. W środowy wieczór opowiadali też o swojej działalności.
- Wszystko, czego doświadczamy, co nam się wydaje, że budujemy, to tak naprawdę nie my budujemy. To zostało nam dane - zauważył Jarek Kotyza. - Chcielibyśmy, żeby ten wieczór był czasem braterstwa i uczenia się swojej odrębności, swojej innej drogi - zapowiedział już na początku.
A był to wieczór pełen niezwykłych świadectw, odniesień do Bożego miłosierdzia i obecności Jezusa przy nas, nawet jeśli wokół szaleją płomienie. Właśnie wtedy rozważano m.in. fragment Księgi Daniela, w którym Nabuchodonozor kazał wrzucić do rozpalonego pieca trzech Żydów, a oni nie zginęli. - Możesz siedzieć w środku ognia, byleby On był przy tobie - zauważył bp Ryś i dodał, iż nam się wydaje, że zbawienie polega na tym, że Jezus zgasi płomienie, które są wokół nas.
Wyjaśnił jednak, że On wcale nie musi tak zrobić. Co więcej - częściej tych płomieni wcale nie gasi. - On nas zbawia inaczej! On wchodzi z nami w sam środek ognia i jak masz tę świadomość, że On jest przy tobie, to ogień cię nie spali. Jesteś w środku czegoś, co powinno cię zabić, a cię nie zabija. Nie dlatego, że z ciebie taki twardziel, ale dlatego że On jest przy tobie - przekonywał bp Ryś.
Nawiązywał również do Jezusowego krzyża, który całuje się w Wielki Piątek. - Nie całuje się krzyża z takim sentymentem, myśląc, że całujesz Pana Jezusa w poranione nogi. Wtedy masz całować swój krzyż - tłumaczył zebranym i zapewnił, że ten gest przeprowadzi ich przez trudny czas ich życia.
Nie zabrakło też odniesień do zakończonego po południu Jubileuszu Miłosierdzia dla młodzieży. Bp Ryś opowiadał m.in. o momencie, kiedy spisane na kartkach grzechy uczniów były zalewane winem i oliwą. - Ja zacząłem się wtedy modlić i ci młodzi zaczęli modlić się razem ze mną. To są takie momenty, których nie da się zapomnieć! Słyszysz ciszę, która nie jest niemówieniem, ale jest krzykiem do Jezusa - wspominał i zauważył, że wszyscy młodzi prosili o zagojenie ich ran, a wręcz byli pewni, że Jezus właśnie wtedy im to uczynił.
Zauważył przy tym, że być może to spotkanie nie we wszystkich młodych zaowocuje od razu, ale najważniejsze jest to, żeby kochać ich właśnie takimi, jakimi są, i być z nimi na tym etapie życia. - Być może jest to ostatni moment, w którym można i trzeba z nimi rozmawiać i otworzyć ich na Jezusa Chrystusa - zastanawiał się. Wspomniał też, że kiedy zapytał młodych, czy już w tym roku przechodzili przez Bramę Miłosierdzia, okazało się, że znaczna większość tego nie doświadczyła. - To jest niepojęte! - mówił i dodał, że to nie jest ich wina. Zastanawiał się jednak, czy ktoś, kto ich prowadzi, sam tego nie przeżywa.
Tego wieczoru szczególnie przejmujące świadectwo wygłosiła Monika, koleżanka J. Kotyzy. Opowiadała o swoim 6-letnim siostrzeńcu, który niedawno bardzo ciężko zachorował. Od kilku miesięcy lekarze walczą o zdrowie chłopca. Walkę rozpoczęła też Monika swoją modlitwą w intencji chłopca. Modlili się jej przyjaciele, znajomi, ale też nieznajomi. - Pomyślałam sobie, że przecież ta modlitwa to nie jest koncert życzeń. A co, jeśli będzie źle? Ja na razie trwam, ale może być jeszcze gorzej i co wtedy? - wspominała i wyznała jednocześnie, że przez cały ten czas powtarzała słowa: "Bądź wola Twoja". - Jak przychodzi chwila zwątpienia, ja padam na kolana i mówię: "Panie, jeśli chcesz, możesz go uzdrowić, ale, Maryjo, dodaj sił, bo ja sama nie daję rady" - opowiadała.
Jak tłumaczyła, był to dla niej etap modlitwy niczym z Ogrójca. "Panie Boże, jeśli chcesz, to bardzo Cię proszę, weź ten kielich od tego dziecka, bo ono cierpi, a my nie możemy nic zrobić" - powtarzała w modlitwie. Okazało się, że modlitwa wielu, nawet nieznajomych osób, zaczęła owocować. Stan chłopca poprawił się na tyle, że uśmiech znów zaczął pojawiać się na jego twarzy. - Jeżeli to był dla mnie czas próby, to wiem, że z tej sytuacji wyszłam mocniejsza - przekonywała i tłumaczyła, że wszystko dzięki Eucharystii, która dodawała jej sił.
O niezwykłym dziele, jakim jest Fundacja "Po pierwsze człowiek" opowiedziała również s. Agnieszka, albertynka. Właśnie tam siostry niosą pomoc ubogim - prowadzą jadłodajnię dla bezdomnych i mieszkania dla kobiet wychodzących z bezdomności. Walczyła o nią bardzo długo, ale w końcu się udało.
J. Kotyza opowiadał również o wielkim pragnieniu, które Wspólnota "NamARKA" chciałaby zrealizować w Jubileuszowym Roku Miłosierdzia. Należące do niej osoby marzą, żeby ci, którzy na co dzień zmagają się ze swoją niepełnosprawnością, pojechali do miejsca, w którym Jezus dźwigał swój krzyż. To marzenie, dzięki zaangażowaniu wspólnoty i hojności ludzi, spełni się już w kwietniu.