Nie żyje Marian Grega, legendarny rzemieślnik, naprawiający "wieczne" pióra. Swój zakład prowadził w Krakowie do 1947 do 2014 r.
Pogrzeb zmarłego 28 marca w 94 roku życia rzemieślnika, odbędzie się we wtorek 5 kwietnia o godz. 12 na cmentarzu Rakowickim
Marian Grega był jedną z legendarnych postaci Krakowa. Znano go zresztą w całej Polsce i poza nią, bo w kraju nikt nie mógł się z nim równać w szlachetnym fachu. Przychodzili do niego profesorowie i uczniowie, dziadkowie i wnukowie; pióra przysyłano do naprawy z całego świata.
Do jego zakładu przy ul. Szpitalnej przychodzili niegdyś naprawiać swe pióra: ks. Karol Wojtyła i reżyser Andrzej Wajda, po swym powrocie do Krakowa zachodził tu ze swymi piórami noblista Czesław Miłosz.
Pióra oddawał tu do naprawy także znany benedyktyn z Tyńca o. Paweł Sczaniecki, który wiele swoich artykułów pisał ręcznie. "Ja, moi drodzy najlepiej skupiam swój umysł jedynie wtedy, gdy piszę piórem. Wy zaś męczcie się dalej z przepisywaniem tego na komputerze" - żartował, przynosząc do krakowskiej redakcji GN przy Rynku Głównym kartki swych felietonów, wypełnione stawianymi zamaszyście (był przecież kawalerzystą!) rzędami pisanych piórem wyrazów.
- Ten zakład - mały, wciśnięty w ulicę Szpitalną - to dla mnie kawałek osobistej historii. Bywałem tam ze swoimi piórami, koło prostej witryny sklepu przechodziłem setki razy, za każdym razem zerkając z ciekawością. Cały ten czas pan Marian wydawał mi się niezmienny, ciągle taki sam starszy pan w granatowym fartuchu - wspomina Janusz Bielec, informatyk i wydawca z Krakowa.
Wydawałoby się, że rozwój technik pisania: długopis, maszyna do pisania, komputer, zabije zainteresowanie piórami. Tymczasem wciąż nie brakuje ich miłośników. jedni nimi wciąż piszą, inni zaś jedynie je kolekcjonują. Wielu z nich trafiało do pana Gregi. Wiedzieli, że on potrafi wszystko.
Uzdrowiciel „ptaszków”, jak o piórach marki Pelikan wyrażali się ich właściciele, nie tylko naprawiał pióra, lecz dobrze radził, jak je użytkować.
Marian Grega fachu nauczył się w czasie wojny. Był typem rzemieślnika starej daty, rzetelnego i grzecznego dla klientów.
Nie dbał o popularność. W ostatnich latach prawie wcale nie rozmawiał już z dziennikarzami. „Com miał powiedzieć o piórach i o swoim fachu, to powiedziałem. Teraz zaś, gdy praktykantom dziennikarskim każą wymyślić jakiś temat, to od razu lecą albo do mnie, albo do pracowni perukarskiej przy ul. Długiej. Ileż można gadać o tym samym” - opowiadał.
W 2014 r. z powodów zdrowotnych musiał zamknąć swój zakład. Nie przestał jednak naprawiać piór. Można je było zostawić w pobliskim zakładzie optycznym, skąd wędrowały do uzdrowiciela „ptaszków”.