Reklama

    Nowy numer 11/2023 Archiwum

Świat do ręki

– Cudne są te nasze dzieci! Radość patrzeć, jak się tu otwierają i chłoną świat, choć go nie widzą – przekonuje Dorota Rysiak, nauczycielka orientacji przestrzennej.

Gdy w 1997 r. zaczynała pracę w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie, często płakała. – Początkowo nie byłam przekonana, że dzieci muszą opuścić dom rodzinny, żeby móc się u nas uczyć. Szczególnie wzruszała mnie tęsknota maluchów – mówi. Stopniowo jednak odkrywała, że te dzieci zaczynają sobie świetnie radzić i wychodzą spod opiekuńczych skrzydeł. – Poznają, jakie mają możliwości, ale też i ograniczenia. I choć na co dzień są daleko od rodziców, to u nas dostają coś bardzo cennego: samodzielność. A po kilku latach potrafią iść na spacer i zamówić sobie pizzę – zapewnia Dorota Rysiak.

Po domowemu i na poziomie

W murach ośrodka przy ul. Tynieckiej 6 każdego dnia życie aż tętni. W sumie działa tu 8 szkół (podstawowa, gimnazjum, technikum, zasadnicza szkoła zawodowa, szkoła przysposabiająca do pracy, szkoła muzyczna I stopnia, która w kwietniu świętowała 25-lecie, liceum ogólnokształcące dla dorosłych oraz szkoła policealna), w których uczy się prawie 400 uczniów. Aż 170 mieszka w internacie. Wielu z nich do Krakowa przyjechało z najbardziej odległych zakątków Polski, bo wieść niesie, że tu jest najlepiej. Po domowemu, a naukowo na wysokim poziomie. Dzieci potrafią to docenić, bo w kącie siedzieć nie lubią. Wolą pływać, pracować przy komputerze, redagować szkolną gazetkę, malować (np. na szkle), zdobywać turystyczne odznaki i od czasu do czasu – tak po prostu – porozrabiać. Niektórzy grają też na instrumentach muzycznych i śpiewają. Koncertują, występując nawet z prawdziwą orkiestrą, i zdobywają mnóstwo nagród. Tak jak pochodząca z Kazimierzy Wielkiej Klaudia, która w ośrodku mieszka już 12. rok. Obecnie uczy się w szkole ponadgimnazjalnej na kierunku koszykarz-wikliniarz. – Szczerze i od serca poleciłabym ten ośrodek innym – zapewnia. Jak dodaje, przy Tynieckiej dużo się nauczyła, choć nauczycieli ocenia bardzo różnie. – Jedni są fajni, inni nieco mniej – jak to w każdej szkole. Od zawsze chciałam też śpiewać i występować, dlatego cieszę się, że w ośrodku skończyłam także szkołę muzyczną I stopnia. Gra na fortepianie to moja wielka pasja – opowiada. Klaudia ma też na koncie wielki sukces – kilka lat temu wystąpiła na Rynku Głównym podczas finału Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, organizowanego przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. – Zdobyłam III miejsce i aż 5 tys. zł nagrody – cieszy się dziewczyna. Szkołę poleca także Albert, który przy Tynieckiej mieszka trzeci rok, a uczy się w pierwszej klasie technikum na profilu tyfloinformatyk. – To jest właśnie to, co chcę robić w życiu – pracować przy komputerach z osobami niewidomymi i niedowidzącymi, czyli takimi jak ja – mówi. Opowiada też, że informatyka bardzo go interesuje i że nic nie szkodzi, że nie widzi tego, co jest na ekranie. – Od tego są specjalne programy dźwiękowe, które umożliwiają pracę. Myszka też nie jest mi potrzebna – zapewnia. – Niedawno pewna pani z AGH dziwiła się, jak to jest, że uczeń niewidzący tak fenomenalnie robi wszystko na komputerze, nawet pisze bez błędów! A jednak to jest możliwe – uśmiecha się Albert. Zarówno on, jak i jego koledzy – Damian, Kamil i Łukasz – zgodnie chwalą nauczycieli. – Na pewno nikt nas tu nie krzywdzi. Szkoła jest dobrze przystosowana do naszych potrzeb i nigdy nie jesteśmy zostawieni samym sobie. Nauczyciele nie mają wszystkiego „gdzieś”, jak w wielu zwykłych szkołach. Możemy na nich liczyć – są dla nas i troszczą się o nas. Pomagają i wymagają, a to znaczy, że są dobrzy – przekonują chłopcy.

Uwielbiam te dzieciaki

W ośrodku uczą się dzieci z różnymi niepełnosprawnościami: intelektualną, ruchową, niedosłuchem, autyzmem, jednak warunkiem przyjęcia jest orzeczenie o dysfunkcji wzroku. Każdy z nauczycieli (pracuje ich tu prawie 220) musi więc być tyflopedagogiem, a dodatkowo – specjalistą w swojej dziedzinie. W efekcie przy Tynieckiej nie brakuje nauczycieli z powołania i z pasją, którzy o uczniach mogą opowiadać bez końca. Tak jak Dorota Rysiak. – Ta praca była moim marzeniem – zapewnia. Na zajęciach z orientacji przestrzennej nie ma ocen, dlatego trzeba znaleźć sposób, by zmobilizować dzieci do wysiłku. Bo uczenie się świata to dla maluchów naprawdę duże wyzwanie. – Najpierw muszę zdobyć zaufanie dziecka. „Oswajam” je więc i powoli uwalniam rękę, za którą było do tej pory prowadzone, a podaję laskę, by samo sobie radziło. I obserwuję, jakie są tego efekty – opowiada. Przykładem na to jest Renia, z którą trudno było nawiązać kontakt. Teraz nabrała odwagi, otworzyła się i z całych sił chłonie świat. – Zrobiła się bardzo wesoła, kochana jest! – mówi Dorota Rysiak. Także Kinga stopniowo uczy się samodzielności. – Dziś sama kupiła bułki i chusteczki. Dla niej to prawdziwy wyczyn! Z kolei pewien chłopiec od pół roku uczył się, jak ma dojść do pracowni przyrodniczej. Ciągle znajdował różne wymówki. Teraz tłumaczę mu, że przecież kiedyś, jak będzie miał dziewczynę, to nie będzie szedł z mamą, by kupić kwiaty albo czekoladki. Dało mu to do myślenia, bo zaczął się bardziej starać – cieszy się nauczycielka. – Ja też uwielbiam tę pracę i moje dzieciaki – zapewnia Katarzyna Kasprzyk, która prowadzi zajęcia w pracowni terapii widzenia. Uczniowie, bawiąc się, uczą się w niej bardzo ważnych rzeczy, a pani Kasia, uderzając w ekran wielkiej maszyny, wyczarowuje dla nich prawdziwe cudeńka – kolorowe wzory, mieniące się światła...

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy