Już pierwszego wieczoru ŚDM pomyślałam, że to jest najpiękniejsze przesłanie, jakie zostawią nam pielgrzymi z całego świata.
Wracałam z miasta w nocy, po całym dniu pracy, z ciężkim laptopem i aparatem fotograficznym na plecach. Utrzymanie równowagi w wypchanym do granic tramwaju graniczyło z cudem, jednak zauważyłam, że to, co od rana obserwowałam w mieście, i to, co działo się w tym tramwaju, działa jak zastrzyk nowej energii.
Zmęczenie zniknęło bezpowrotnie, ustępując miejsca uśmiechowi i szczeremu wzruszeniu. Bo kto to wcześniej w Krakowie widział, by grupa młodych Włochów i Hiszpanów śpiewała, że są chrześcijanami i są radośni, tańcząc wokół policjantów opartych o radiowóz i przecierających oczy ze zdumienia? Kto to również widział, by Rosjanie radośnie witali się z Ukraińcami, bratersko poklepując się po plecach, albo żeby rdzenni mieszkańcy Afryki tańczyli na Plantach wokół wielkiego krzyża (sami go tam ustawili!), zapraszając przechodniów do wspólnego uwielbienia Jezusa? I kto to w końcu widział, by pasażerowie tramwaju śpiewali - ile sił w gardłach - o Bogu? A tak właśnie śpiewali, zgodnym chórem, pielgrzymi z Portugalii, Hiszpanii, Czech i Meksyku, którzy - gdyby tylko mieli więcej miejsca - też pewnie zaczęliby tańczyć w rytm religijnych piosenek.
Z lekkim tylko niepokojem obserwowałam reakcje krakowian na to, że mają problem, by zmieścić się do pojazdu. Musiała to dostrzec także jedna z portugalskich pątniczek, bo ze smutkiem i zakłopotaniem powiedziała mi, że jest jej przykro, iż pielgrzymi sprawiają kłopot mieszkańcom miasta, a oni naprawdę nie przyjechali po to, by ten kłopot sprawiać. Dopiero gdy zapewniłam ją, że wszyscy od dawna na pielgrzymów czekali i na pewno szybko ich pokochają, rozpromieniła się i dodała, że to dobrze, bo przecież są tutaj, by świętować swoją wiarę w Jezusa i z Nim tutaj się spotkać.
W tym momencie obiecałam sobie kilka rzeczy: że każdego dnia ŚDM postaram się zrobić dla pielgrzymów coś dobrego, że w dziennikarską pracę będę wkładała całe serce, bo ci młodzi ludzie są tego warci, i że obrazki podobne do tego z tramwaju będę kolekcjonować (by były żywymi lekcjami wiary) i zapisywać (by nie uleciały z pamięci).
Szybko okazało się, że im więcej energii wkładałam w codzienne przemierzanie miasta w ślad za pielgrzymami, tym więcej miałam w sobie siły do dalszej pracy. Im więcej z nimi rozmawiałam, tym mocniej chwytali mnie za serce i zarażali swoją radością i entuzjazmem. Szansy na dobre uczynki nawet nie trzeba było szukać, bo same przychodziły na każdym kroku. W parku Jordana na przykład, w strefie pojednania i ciszy, czyli Namiocie Adoracji, zagadnęłam księdza z Nigerii. Po kilku minutach rozmowy zaczął mi za nią gorąco dziękować - okazało się, że byłam kolejną życzliwą osobą, jaką spotkał. Z radości mocno mnie też uściskał, zrobił znak krzyża na moim czole i ze wzruszeniem długo mnie błogosławił. Dając z pozoru niewiele, dostałam tak wiele...
To nie wszystko. Historie, które każdego dnia opowiadali mi pielgrzymi, były jak skarby bezcenne i pokazywały, po co tak naprawdę przyjechali pod Wawel. Nie, nie dla zabawy, nawet nie dla spotkania z papieżem, choć o tym też mówili. Na pierwszym planie stawiali jednak spotkanie z Bogiem, wzmocnienie relacji z Nim i odkrycie Go w każdym spotkanym człowieku. Pielgrzymi z Chin, Korei, Iraku czy Pakistanu mówili też, że są w Polsce, bo tu mogą poczuć, jak to jest swobodnie wierzyć w Boga. W ich krajach nie jest to takie oczywiste. Z kolei pewna para Francuzów przyjechała do Krakowa spontanicznie, bez rejestracji, by tutaj wziąć ślub. Nie wiem, czy się im to udało. Przekonywali jednak, że w swojej ojczyźnie z powodu wiary są wyśmiewani przez znajomych. Postanowili więc, że sakramentalne "tak" powiedzą podczas ŚDM.
Miniony tydzień z pełnym przekonaniem można więc nazwać kopalnią dobra, która nie ma dna. Dlatego żal mi tych, którzy z Krakowa na czas ŚDM wyjechali, bo przestraszyli się "najazdu pielgrzymów". Może już wiedzą, że przegapili najpiękniejszy tydzień, jaki można sobie tu było wymarzyć. Jeszcze bardziej żal mi tych - a znam i takich maruderów - którzy do samego końca nie poczuli, że pod Wawelem działo się coś nadzwyczajnego i wyjątkowego. Narzekali natomiast, że nie mogą się wyspać, bo w mieście jest za głośno. Cóż, pewnie jeszcze niejeden raz będą niewyspani, ale z powodów dużo bardziej prozaicznych niż ŚDM i pielgrzymi śpiewający w środku nocy, że są chrześcijanami.
Ps. Choć ŚDM się skończyły, wielu pielgrzymów zostało w Krakowie, by trochę pozwiedzać. Ich znak charakterystyczny to czerwone plecaki. Drodzy Czytelnicy - gdy ich spotkacie, uśmiechnijcie się do nich. Bo dając niewiele, dostaniecie dużo więcej. I jeszcze jedno: pielgrzymi lubią cukierki. Wszystkie. A zwłaszcza krówki. Obdarowani nimi, mocno przytulają.