Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy uczestniczyli w I Małopolskim Marszu dla Życia i Rodziny. Uśmiechnięty i rozśpiewany tłum, który na całej długości ul. Krakowskiej i Stradomskiej odmawiał Koronkę do Bożego Miłosierdzia, robił ogromne wrażenie.
Także na zagranicznych turystach, którzy przystawali i zdumieni robili maszerującym zdjęcia. A że robili, to dobrze, bo potem, w swoich domach, będą mieli co wspominać i może powiedzą znajomym, że Polacy są pro-life, cokolwiek piszą o nich "postępowe" media.
Niektórzy nawet pytali, czy dobrze się domyślają, o co w tym pochodzie chodzi. Gdy potwierdziłam intuicję kilku anglojęzycznych gości, ucieszyli się, że są świadkami takiej manifestacji na cześć życia.
Muszę się jednak uderzyć w piersi, że niedowiarek ze mnie. I to z dwóch powodów.
Po pierwsze - jeszcze rano bałam się, że wczorajsze ulewy mogły przestraszyć rodziny z małymi dziećmi i osoby starsze (które także były zaproszone na marsz), i szczytny pomysł może się okazać katastrofą. A jednak nic z tych rzeczy. Większość rodziców z wózkami mówiła zgodnie, że owszem, z lekkim niepokojem patrzyli w niebo, ale postanowili, że na marszu być muszą, żeby dać odpór tym, którzy w ostatnich dniach chcieli pomalować Polskę na czarno. Koniec końców, gdy dwa człony marszu (pierwszy wyszedł z sanktuarium św. Jana Pawła II i miał do przejścia 6,5 km, a drugi wyruszył z kościoła św. Józefa w Podgórzu i miał do pokonania 2,5 km) połączyły swe siły, maszerowało ok. 1,3-1,5 osób. Ostatecznie, na płytę Rynku Głównego, wkroczyło kilka tysięcy osób (od niemowlaków w ramionach rodziców do seniorów), bo wiele dołączało się na trasie. Ale o tym za moment.
Po drugie - bałam się też, że czarne marsze rosły w siłę dzięki mediom społecznościowym, a organizacja I Małopolskiego Marszu dla Życia i Rodziny była bardziej tradycyjna. Na szczęście poczta pantoflowa i zaangażowanie wielu parafii dały efekt. A za rok, gdy i Facebook pójdzie w ruch, uczestników białego marszu będzie o wiele, wiele więcej.
Serce rosło też, gdy słuchałam tego, co mówili uczestnicy marszu. A wszyscy mówili jasno, że jeśli deklarują, iż są za życiem, to nie mogą być równocześnie za możliwością dokonania aborcji, bo wtedy byliby "ale-proliferami".
- Życie jest życiem, a śmierć jest śmiercią, dlatego kobiety, który chcą zostawić sobie i innym furtkę wolnego wyboru, tylko oszukują i usypiają swoje sumienie. W trosce o jego "wolność" - przekonywali. I chwała im za takie podejście do sprawy.
Gdy pochód wkroczył na ul. Krakowską, na dobre zostało wstrzymane kursowanie tramwajów. Przez ułamek sekundy poczułam wtedy niepokój, że zaraz się zacznie narzekanie pasażerów, a w stronę maszerującego, rozśpiewanego i rozmodlonego tłumu posypią się nieprzyjazne komentarze.
Pomyłka. Przecierałam oczy ze zdumienia, gdy okazało się, że część osób z uśmiechem robi marszowi zdjęcia zza tramwajowych szyb. Część natomiast wysiadała i… do marszu dołączała. Nawet idąc w przeciwną stronę, niż jeszcze przed chwilą jechała!
- Oni idą przecież w słusznej sprawie. Ja też jestem za życiem i czarne protesty bardzo mi się nie podobały. Dlatego idę z nimi. I nic nie szkodzi, że jechałam właśnie do domu. Mam czas, wracam na Rynek - usłyszałam od jednej z pań.
- Niesamowite! Byliśmy przed chwilą na Mszy na Kazimierzu, słyszeliśmy o marszu, ale nie myśleliśmy, że to wypali. A jednak jest radość. I w tych ludziach jest radość. A w poniedziałek na panie z pomalowanymi na czarno twarzami, z napisem "aborcja" na brzuchu, smutno było patrzeć w telewizji - mówili inni.
Wzruszenie poczułam jeszcze w jednym momencie. Otóż na ul. Krakowskiej na dłuższą chwilę zamilkł śpiew. Wszyscy, pełnym głosem, w wielkim skupieniu, rozpoczęli natomiast odmawianie Koronki do Bożego Miłosierdzia. Także za tych, którzy kiedyś pobłądzili i życia nie przyjęli. To naprawdę robiło potężne wrażenie.
Co więcej, niektórzy przechodnie i turyści, słysząc modlitwę przystawali i również zaczynali się modlić. W pewnym momencie, gdy biegnąc robiłam zdjęcia, za plecami usłyszałam nawet Koronkę odmawianą po hiszpańsku. Jeszcze inni, z modlitwą na ustach, choć na kilka chwil dołączali do marszu. Dlatego w kulminacyjnym momencie, po zgarnięciu w białe szeregi przypadkowych ludzi (choć przypadek to przecież świeckie imię Pana Boga), na płytę Rynku Głównego wkroczyło (zdaniem dziennikarzy) ok. 3 tys. osób.
Na koniec chcę bardzo podziękować tym, którzy zdecydowali się dziś na maszerowanie. Patrząc na Was czułam radość i byłam z Was dumna. Mimo medialnej burzy i przekłamań, które przez ostatnie dni były nam wszystkim serwowane, mieliście siłę, by wyjść na ulicę i powiedzieć życiu "tak".
Mieliście też odwagę, bo zgaduję, że wśród znajomych macie i takie osoby, które szły w czarnym marszu, a na Was patrzą jak na kosmitów. Być może ja też za te słowa znowu stracę kilku Facebookowych znajomych. Cóż, takie jest życie.
PS. Najnowsze szacunki mówią, że w marszu wzięło udział od 4 do 5 tysięcy osób. Tym bardziej są powody do radości.
Przeczytaj także: