Towarzystwo Przyjaciół Chorych Hospicjum św. Łazarza w Krakowie świętuje 35-lecie istnienia. - Tutaj się żyje - mówią jego pacjenci i ich rodziny.
Większość chorych przyznaje też, że choć początkowo bali się przyjść do hospicjum, to okazało się, że obawy były niepotrzebne. Znaleźli tu bowiem miejsce, w którym nie tylko dostali morze ciepła, serdeczności, cierpliwości, wyrozumiałości i prawdziwej miłości bliźniego, ale przede wszystkim zaskoczyło ich to, że odżyli. Na ile tylko jest to możliwe.
- Wbrew istniejącemu ciągle stereotypowi, hospicjum to nie umieralnia, ale miejsce, w którym się żyje, i w którym osoby spoglądające ku horyzontowi swojego życia z całych sił garną się do życia - dodają ich bliscy.
Na przykład jeden z pacjentów, przebywając w szpitalu, a potem w domu, nie był już w stanie samodzielnie chodzić. W hospicjum, dzięki skutecznej rehabilitacji, nie tylko zaczął chodzić, ale nawet sam mógł zrobić sobie herbatę i przynieść ją swojemu sąsiadowi.
A jak to się stało, że hospicjum powstało? Najpierw był apel kard. Karola Wojtyły o tworzenie zespołów synodalnych. Potem padła odpowiedź. Powstał bowiem Synodalny Zespół Studyjny przy kościele Arka Pana, do współpracy z którym przyłączyli się lekarze krakowskiego Instytutu Onkologii oraz Szpitala im. Żeromskiego w Nowej Hucie. Synodalny Zespół Studyjny powstał z inicjatywy ks. Józefa Gorzelanego, ówczesnego proboszcza Arki Pana w Nowej Hucie, i Haliny Bortnowskiej, redaktor "Tygodnika Powszechnego" i Wydawnictwa "Znak". Pierwsze zebranie zespołu odbyło się 18 listopada 1972 roku.
6 lat później, w 1978 r., do Polski przyjechała dr Cicely Saunders, twórczyni pierwszego w świecie, nowoczesnego hospicjum w Londynie i światowego ruchu hospicyjnego. W Gdańsku, Warszawie i Krakowie spotkała się z lekarzami, którym opowiedziała o opiece hospicyjnej i leczeniu bólu nowotworowego. Jej wystąpienie w Krakowie, w Instytucie Onkologii, spowodowało, że lekarze od razu zainteresowali się ideą hospicyjną. Dr Saunders spotkała się również z członkami Zespołu Synodalnego w Arce Pana.
Wszystko to, a także przemiany społeczne, jakie trwały wtedy w Polsce spowodowało, że zespół postanowił na dobre zająć się tworzeniem w Krakowie opieki hospicyjnej.
- W efekcie 29 września 1981 r. Wydział Spraw Społecznych Urzędu Miasta Krakowa wydał decyzję o wpisanie do rejestru stowarzyszeń i związków UMK Towarzystwa Przyjaciół Chorych Hospicjum św. Łazarza w Krakowie. Byliśmy pierwszym w Polsce hospicjum stacjonarnym w Polsce i tego dnia dostaliśmy osobowość prawną. Pierwszy Zarząd TPCh zebrał się 26 października. Wielu osób z tego grona nie ma już wśród nas, dlatego proszę, by nie kojarzyć hospicjum tylko ze mną, ale ze wszystkimi, którzy stali u jego podstaw - mówiła podczas jubileuszowych uroczystości, jakie odbyły się 10 października w Urzędzie Miasta Krakowa, Jolanta Stokłosa, prezes TPCh. Z hospicjum związana jest ona od 1983 r., a jego prezesem jest od 1994 r.
Przypominała również, że wielkim przyjacielem hospicjum był zmarły w sierpniu kard. Franciszek Macharski, który - gdy był zapraszany na różne wydarzenia - mówił, że przyjedzie do "naszego", a więc również do swojego domu.
Dziś, choć hospicjum zmaga się z dużymi problemami finansowymi (dotacja z NFZ to tylko kropla w morzu potrzeb), cały czas stara się (z powodzeniem) dawać chorym i ich rodzinom bezpłatną opiekę na najwyższym poziomie.
- Coraz bardziej wydłuża się jednak czas oczekiwania na przyjęcie zarówno do hospicjum stacjonarnego, jak i do domowego. Jaka więc przyszłość czeka chorych, także tych, którzy dziś są zdrowi, ale być może za kilka lat też zachorują na nowotwór? Już dziś wiele osób ma problem z wykupieniem nierefundowanych leków... Być może w niedalekiej przyszłości okaże się, że taki ośrodek jak nasz nie będzie już istniał w żadnym innym miejscu, a za opiekę paliatywną trzeba będzie płacić - nie kryje dr Tomasz Grądalski, naczelny lekarz hospicjum.
By hospicjum mogło sprawnie działać, potrzebuje więc wsparcia ze strony społeczeństwa. Na szczęście, dzięki akcji Pola Nadziei, coraz więcej osób rozumie sprawę i regularnie wspomaga placówkę.
To dobrze, bo - jak mówią chorzy - jest takie miejsce na ziemi albo raczej między niebem a ziemią, gdzie anioły trzymają ich za rękę, spoglądają w oczy, dodają sił, a w ostatnich chwilach życia mówią: "Żegnaj i do zobaczenia".